KUPIĘ ZNACZKI POCZTOWE
CAŁOSTKI
DOBRE ZBIORY
TEL 602 24 90 46
CAŁOSTKI
DOBRE ZBIORY
TEL 602 24 90 46
Przedszkolu
i Szkole czytać pozwolę,
Lecz
poobcinam ręce,
Gdy
ktoś zarobi na mej męce!
Wszystko na tym blogu jest
do czytania za darmo,
nie trzeba nikomu nic płacic.
Jeśli jakaś inna strona
pobiera haracz proszę mi
napisac: mjagielski63@o2.pl
Jeśli ktoś ma temat i chce
wierszyk do szkoły czy komuś,
nie ważne, proszę pisac,
chętnie się sprawdzę .
Może się uda albo nie.
Popróbuję albo się postaram.
Miło mi, że tyle ludzi mnie czyta.
Serdecznie pozdrawiam.
URWISY
I BARAN
26
sierpnia 2010
Blisko
drogi na zagrodzie,
Wielki
baran ,który bodzie
Na
łańcuchu jak pies stoi,
I
nikogo się nie boi.
Nikt
się zbliżyć nie odważy ,
Ani
młodzi ,ani starzy.
Nawet
z dala sam właściciel
Go
obchodzi ,taki mściciel!
Nie
baranek , ale baran!
Najprawdziwszy
wielki taran.
Na
okazję tylko czeka,
Zaraz
bodzie ,on nie zwleka.
Zakręcone
i kanciaste
Rogi
, oczy wyłupiaste,
Groźnie
furczy ,szuka zwady,
Dotąd
nikt mu nie dał rady.
A
zagroda blisko szkoły,
A
w tej szkole są matoły.
Nie
matoły znów książkowe,
Lecz
urwisy zawodowe.
Jaś
,Stach ,Marek- cała trójka,
Aż
ich korci wspólna bójka.
Brak
respektu i obawy,
W
głowach figle dla zabawy
Krótsze
lekcje dwie godzinki.
Ucieszone
chłopców minki
Całe
dwie godziny laby,
Do
barana pędzą draby.
A
po drodze ktoś kuśtyka,
Stary
Franek -chyłkiem zmyka.
Wyśmiewają
go dzieciaki
Że
on głupi ,byle jaki.
Przykro
słuchać mu wyzwiska,
Aż
się serce z żalu ściska.
Więc
spuściwszy głowę nisko,
Prędko
przemknął biedaczysko.
Rozbawieni
,żadnej skruchy,
Same
śmiechy w szyderstw pluchy.
Doszli
we trzech do pastwiska,
Do
barana ślą wyzwiska.
I
na dowód Marek męstwa,
Pierwszy
ruszył do zwycięstwa.
Baran
wlepia w niego ślepia,
-Patrz
się Jasiek -on zaczepia!
Jaś
odezwał się niedbale;
-Boisz
się ? -Ja ? -Co ty ?, -w cale!
-A
ty Stachu jesteś w strachu?
-No
weź Jasiek ,przestań ,brachu.
-Złap
za ogon sam barana,
-Połóż
bydle na kolana,
-Jakżeś
Jasiek fighter taki!
-Patrz
jak robią to kozaki!
Są
na Świecie takie stwory
Co
nie czują nic pokory.
Zrzucił
w trawę Jaś tornister,
W
takich sprawach jest Word Mister.
Zaszedł
z tyłu w mig olbrzyma
I
za ogon już go trzyma.
Baran
zgłupiał ,aż się wzdryga.
Z
przodu Stachu pewnie Zyga.
We
dwa ognie baran wzięty,
Mniej
jest butny ,nawet święty.
Zaskoczyło
to barana
Drabów
pewna już wygrana!?
Na
łańcuchu baran błogi,
No
to łapią go za rogi.
Nawet
Stachu się nie lęka,
Przed
baranem pewnie klęka.
Pokazuje
jak go bodnie,
I
nie trzęsą się mu spodnie.
Jednak
Jasiek to jest żmija,
Wyrwał
z ziemi właśnie kija.
Marek w ten czas trzyma rogi,
Jasiek
w ręku kołek .W nogi
Wieje
,niech się co chce dzieje,
Tak
pod nosem z nich się śmieje.
Puścił
rogi spodnie trzyma.
Ma
olbrzyma przed oczyma.
Widzi
stoi kawał zbira!
Kawał
zbira co ma świra!
To
już nie są żadne żarty,
Żaden
honor nic tu warty,
By
narażać swoje życie,
Myśli
chłopiec w duchu skrycie.
I
odwrócił się na pięcie
Zerwał
się aż tak zawzięcie,
Tak
zawzięcie chodu ,chodu,
Byle
szybciej biec do przodu.
Lecz
ten baran nie ciamajda,
Ani
żadna jakaś znajda.
To
prawdziwa groźna zmora,
W
owczej skórze duch potwora.
Już
mu w oczach krew nabrzmiała.
Wystarczyła
chwilka mała
Jak
wziął rozpęd i do przodu,
Prędko
!!!-Brakło chłopcu chodu.
Tak
się za nim zerwał nagle,
Tak
rozwinął szybko żagle,
Już
go niema na łańcuchu!
Jego
rogi -w Marka brzuchu.
Wziął
go baran na swe rogi.
Wierzgające
tylko nogi
Widać
było gdzieś tam w górze,
Tak
wysoko ,prawie w chmurze.
Jaś
i Stachu w wielkim strachu,
Uciekają
co sił mają.
Lecz
niestety ,-ach o rety!
Krótkie
nogi -w tyłku rogi.
Najpierw
Jasiek dostał dzwońca,
I
nie było na nim końca.
Baran
szybko się obrócił,
Pacnął
Stacha i przewrócił.
Bęc
na zmianę ,tłuk ich obu.
Ni
żadnego tu sposobu,
Niemiał
żaden na barana.
Każda
próba jest karana.
Takie
smary ,nie do wiary!
Kto
im robi ?Baran stary!
Ile
wlezie młóci obu.
Dosyć
mają obaj bobu.
Baran
furczy ,chłopcy beczą.
Spektakl
z nimi śmieszną rzeczą.
Zamieniły
się ich role.
Kto
jest baran ? Kto po szkole?
Kuternoga
, stary Franek
Na
wprost widział ich przez ganek.
Choć
się wleką jego nogi
Szybko
złapał mocno rogi
I
swą laską na podpórkę,
Wnet
rozgonił całą zbiórkę.
Chwycił
łańcuch kijem machnął,
I
z powagą chłopcom żachnął;
-To
że jestem ja kaleka,
-To
nie wolno kpić z człowieka,
-Mnie
przezywać Franek głupi,
-Kto
tu rozum ma małpi !?
-Czas
najwyższy przestać chłopcy,
-Czy
wam nie wstyd ,gdy wam obcy
-Słuszną
tu uwagę zwraca?
-Aby
czy się wam opłaca?
Ogarnęła
ich pokora,
Raz
ze strachu ,też i pora.
Przeprosili
Pana Franka.
To
na koniec taka wzmianka.
Utarł
baran im te nosy
Na
jak długo ? Czy ich losy
Znów
zakręcą ,czy się zmęczą?
Nie
przestaną ,słowem ręczą!
SPRAWY
JEŻA
Bajka
edukacyjna
Czy
tylko dla dzieci ?
15-16
maja 2012
Jeż
ma kolce każdy wie.
Lecz
na obiad -co Jeż je?
Jestem
leśnym redaktorem,
Pytam
zwierząt się z humorem.
-Dziku
dziki czy znasz Jeża?
-Któżby
nie znał tego zwierza.
-Co
na obiad więc Jeż je?
-Kto
to wie? Ja na pewno -nie.
-Moje
żarcie to żołędzie.
-W
lesie pełno jest ich wszędzie.
-Trufle
-to mój deser taki.
-I
smakują mi ,pędraki.
-Nie
chcę żeby była chryja,
-Do
Jeża ,nie wkładam ryja.
Po
czym chrząstnął dość wyraźnie
I
urządził błotną łaźnię.
Zapytałem
się więc Liska.
Lis
od razu mi się ciska.
-Znam
ja żarcie tylko Lisa!
-A
co Jeż je ? -To mi zwisa!
-Rzeknę
tobie Redaktorze:
-Smaczne
gąski są w oborze
-I
kogutki i kureczki,
-Często
robię tam wycieczki.
-Wypatruję
kuropatwy:
-Jej
pisklęta łup jest łatwy.
-Też
jajeczkiem nie pogardzę
-A
jedzeniem Jeża ? -Gardzę!
Po
czym Lisek z chytrą miną
Z
dalszych pytań się wywinął.
Z
swym ogonem zamaszystym
Odszedł
krokiem uroczystym.
Chodzę
,szukam po tym lesie,
Jakiś
odgłos echo niesie.
Słyszę
:czkawki lub bekania?
Stoi
Jeleń ,obok Łania.
Jeleń
mi się pięknie kłania,
Kłania
mi się nisko Łania,
Ja
zadaję im pytanie,
Oni
mówią mi -o sianie.
Coś
wspomnieli też o trawie?
I
wnet było już po sprawie.
Niedaleko
tej polany
Właśnie
Niedźwiedź szedł zaspany.
Niedźwiedź,
jest Jeleni zmorą.
Po wiosenną było porą.
Język
mój jest nader gładki,
To
korzystam z takiej gratki.
-Panie
Misiu ,niech pan powie,
-Co
Jeż zjada w tej dąbrowie?
Miś
tak stanął ,myśli chwilę,
Ile
jeży ? Gdzie są ? Ile?
-Spałem
długo w swej pieczarze,
-O
jedzeniu tylko mażę.
-Utkną
w gardle mi jak bolce!
-Muszę
z jeży obrać kolce!
Włos
na głowie mi się jeży.
-Panie
Misiu ,nie ma jeży.
-No
to jakie masz śniadanie?
Miś
-zadaje mi pytanie.
Jam
redaktor: Radio Lasu,
W
strachu gadam bez hałasu.
-Już
myślałem że to danie
-A
to wywiad ? -To spotkanie.
Lżej
mi ,powiem ,jest na duchu,
Bo
Miś myśli o swym brzuchu.
-Cóż
chcesz wiedzieć Redaktorze?
-Zjadam
wszystko ,co jest w borze.
-Smaczne
mięsko jest z jelenia,
-Zjem
korzonki ,od niechcenia,
-Czasem
udko uszczknę z dzika,
-Ale
dzik mi ,często zmyka.
-Zadowolę
się sarniną ,
-Nie
pogardzę też padliną.
-Pszczoły
bronią się uparcie,
-Mimo
bólu ,zwiedzam barcie.
-Wszystkie
rybki ,nawet śledzie,
-Uwielbiają
jeść Niedźwiedzie.
-Na
borówki i malinki,
-Z
pyska lecą strugi ślinki.
-Cóż
Redaktor ,szkoda gadać,
-Choć
cokolwiek muszę zjadać.
-Mam
zimowe długie posty,
-Nawet
zjadam też porosty.
Miś
wywiadem się ucieszył,
Ale
bardzo się już spieszył.
-W
mym żołądku żrą mnie kwasy,
-Czas
na obiad ,idę w lasy!
Pot
na czole mi się kładzie .
Na
me szczęście ,po wywiadzie.
Nie
minęła dłuższa chwilka
A
za dębem ,widzę Wilka.
I
on dojrzał mnie swym wzrokiem.
Znowu
godzę się z wyrokiem.
Po
czym ,znów wstąpiła wiara,
To
Wilczyca była stara.
Znałem
ją lat temu kilka,
Więc
nie bałem się już Wilka.
Pytam
grzecznie się Wilczycy:
-Co
Jeż jada w takiej dziczy?
-Pani
przecież jest wiekowa,
-To
dla pani rzecz nie nowa.
-Panu
to ja powiem szczerze:
-Nie
wiem ,co jadają Jeże.
-Za
to Wilki ,jak Niedźwiedzie,
-Wszystko
zeżrą na obiedzie.
-A
ja stara ,wilkom zbędna,
-Już
nie jestem tak bezwzględna.
-Gdy
bez zębów pysk jest gładki,
-Po
kimś ,zjada się ostatki.
-I
tak sama błądzę w lesie,
-Tam
gdzie węch mnie mój poniesie.
Na
to smutne tak wyznanie,
Oddałem
jej swe śniadanie.
Swym
uczynkiem pokrzepiony
Jestem
znowu nakręcony.
Pozytywnie
oczywiście.
Pod
butami szemrzą liście
A
ja z wiarą uśmiechnięty
I
nie trzeba mi zachęty.
Idę
dalej ,w leśne knieje,
I
niech co chce ,niech się dzieje.
Tuż
na drużce koło jamy ,
Siedział
Borsuk załamany.
Łapki
zakrywały oczy,
On
pod nosem ,głośno psioczy:
-Ty
złodzieju! -Ty złodzieju!
-Co
się stało Dobrodzieju?
Z
troską pytam się Borsuka.
-Taka
żmija ,jaka sztuka!
Dalej
Borsuk tu rozpacza:
-Znam
ja tego porywacza!
-Gdybym
był tu ,bym go dorwał!
-Któż
się na twą zdobycz porwał?
Borsuk
raczej się nie zwierza.
-To
są sprawki tylko Jeża!
Lecz
tym razem Borsuk rzewny
Z
tej rozpaczy ,był wylewny.
-Kiedyś,
już go miałem -drania
-Uciekł
wprost mi ze śniadania.
Z
tą wściekłością i z tą złością
Zajął
się wyblakłą kością.
-To
są rzeczy niesłychane,
-Że
Jeż wlazł tak ,w Pańską jamę?
-Gdy
Jeż z głodu bardzo pości
-Choć
się boi ,zajdzie w gości.
-Jak
ja ,w nocy ,się wałęsa,
-Tu
coś porwie ,tam zje kęsa.
-Jest
podobne nasze menu
-Z
tym ,że Jeż się w moim mieni.
-Więc
co lubisz nader bardzo?
-Tym
co wszyscy prawie gardzą.
-Ulubione
me przysmaki
-To
dżdżownice i robaki,
-Szczury
,myszy i norniki
-Krety,
jeże i króliki.
-Jabłka
,śliwki ,jęczmień ,gruszki.
-Po
tym jadle -ssie paluszki.
-Też
pszenice ,kukurydzę,
-Czasem
zbieram również rydze.
-I
żołędzie i borówki
-Na
sałatkę do ryjówki.
-Gąsienice
,komarnice-
-Tak
przetrząsam okolice.
-Zjadam
gniazda os i trzmieli.
-Trzmiel mnie kluć się nie ośmieli.
-Bo
trzmiel nie ma przecież żądła,
-Ale
osa?
-Jest
za wątła!
Widzę
Borsuk jest zażarty.
Dalszy
wywiad już nie żarty.
Wolę
zejść mu z drogi bokiem.
I
odszedłem cichym krokiem.
Skradam
dalej się w tej kniei
Tak
,żeby mnie nie widzieli.
Lecz
dostrzegła mnie Wiewiórka ,
Bardzo
zwinna ,jak przepiórka.
Wychyliła
się z za drzewa:
-Jakże
się Redaktor miewa?
Wielką
śmiałość do mnie miała,
Bo
orzechy dostawała.
Taka
sprytna ,sierść puszysta,
Sprawka
moja oczywista.
Więc
od razu pytam szczerze:
-Powiedz
-co jadają Jeże.
-Ja
widziałam je z daleka
-Tyle
igieł !-Mus -kaleka!?
-Któż
by taki ból znów zniósł?
-Gdyby
w igły jak Jeż wrósł.
-Myślę
,że to sprawy Jeża ...
-Po
kryjomu nocą zmierza.
-Ale
powiem Ci dokładnie,
-Co
wiewiórki jedzą ładnie.
-Żadne
dla mnie znowu śmiechy:
-Wy
lubicie jeść orzechy!
-A
to Pan się zdziwi wielce!
Pogrążyłem
się w rozterce.
-Choć
orzechy pewne danie,
-Jem
jagody na śniadanie.
-Małe
pisklę co zawodzi,
-Na
przekąskę nie zaszkodzi.
-Wypić
lubię jajko sobie,
-Rześkie
. Też polecam Tobie.
-Tylko
proszę na surowo.
-Wtedy
jest to -bardzo zdrowo.
-Mam
sałatkę z pączków drzewa,
-Z
szyszek nasion ,gdy rozsiewa,
-Nie
pogardzę też owadem,
-Nawet
owoc ,mym obiadem.
-Mi
grzybiarska bliska wiara.
-Gdy
już słońce mocno jara,
-Na
konarach grzyby suszę,
-Bo
przyprawy też mieć muszę.
No
to jestem pod wrażeniem.
Co
powiedzieć na to? Nie wiem.
-Zaskoczyłaś
mnie tak zgrabnie.
-Muszę
uczyć się starannie.
-Tak
wypada ! -Moja rada!
I
Wiewiórka łapki składa.
Z
tej rozmowy ma uciecha,
Za
to dałem jej orzecha.
Już
wychodzę z tego lasu,
Ktoś
narobił w nim hałasu.
Z
trwogą patrzę -co za zwierz?
A
tu idzie właśnie Jeż!
I
po drodze głośno wzdycha,
Liście
wącha , albo prycha.
Właśnie
w liściach zwąchał żuka.
Ostrym
ślepiem żuka szuka.
-Witam
,witam Pana Jeża,
-Cały
dzień za Panem zmierzam.
-Wywiad
chciałbym przeprowadzić.
-Czy
Pan mógłby menu zdradzić?
Jeż
nie zwraca wręcz uwagi.
Widzę
tylko ostre dragi
Co
wystają nieco z liści.
Pewnie
obiad mu się ziścił?
Poczekałem
jednak chwilę,
Znów
odezwę się doń mile.
Może
Jeża pozna świat?
Lecz
Jeż robi nowy zwiad.
Bo
znów Jeża gdzieś tam niesie .
A
ja za nim, po tym lesie!
Patrzę
dalej ,pełza żmija
I
ze strachu aż się zwija.
Zaraz
żmiję dopadł jeż.
Znokautował
ją jak wesz.
Muszę
przyznać -jest wrażenie.
Skąd
ta wściekłość w Jeżu drzemie?
Prędko
zżarł ją ,jak parówkę ,
Od
ogona aż po główkę.
(Da
mi wywiad? Pojedzony.)
Dalej Jeż jest nakręcony.
Z
tego szlaku już zygzakiem
Zaiwania
,o ..za ptakiem.
Małe
pisklę zrozpaczone.
A
me ucho wyczulone.
Wyprzedziłem
szybko Jeża,
Odgoniłem
tego zwierza.
Jeż
popatrzył się nieładnie,
Poczym
fuknął na mnie składnie.
I
podreptał przez aleje
Gdzieś
na oślep , gdzie wiatr wieje.
Ja
ostrożnie patrzę na to,
Jest
już ciemno ,chociaż lato.
Nie
chcę spłoszyć znowu Jeża,
Bo
chcę wiedzieć dokąd zmierza.
A
Jeż drepta cały czas.
I
opuszcza sobie las.
Niedaleko
są ogródki.
Pewnie
idzie na jagódki?
Wreszcie
czuję zamiar Jeża,
Wiem
na pewno ,gdzie Jeż zmierza.
Ale
co to? Stoi Jeż.
-Czegóż
Pan ode mnie chcesz?
-Nie
nudźże mnie Pan rozmową ,
-Ja
ma porę obiadową.
-Już
poniosłem wielką stratę.
-Idźże
wyspać się na chatę.
-Gdy
normalni ludzie są?
-O
tej porze wszyscy śpią!
Po
czym się odwrócił Jeż,
W
trawie zniknął mi jak wesz .
Dokąd
ten nasz świat wciąż zmierza?
Zwierz drugiego zjada zwierza.
Ponoc jest
tak z dawien dawna
A
najgorsze ,że to prawda!.
KARALUCHY
DO PODUCHY
Małym
dzieciątkom z matczynej głowy,
Dochodzą
szepty bajkowej mowy
Gdy
nie chce zasnąć luba pociecha,
Mama
powtarza bajki jak echa.
I
tak się stało razu pewnego
Matka
tuliła synka miłego.
Już
rozmydlone ,już miał swe oczka,
A
wciąż się miotał ,skręcał jak foczka.
Bezsilna
mama co począć nie wie,
Palnęła
szybko , tak jakby w gniewie;
Precz
karaluchy mi z tej poduchy!
Syn
zasnął ,ale ktoś nie był głuchy.
Szczęśliwa
macierz okryła chłopca
Lecz
nie wiedziała że piosnka obca,
Że
przekręciła na opak słowa,
Wyczarowała
- czy bajka nowa?
Rzekła zaklęcie tak nieopatrznie
Już
tylko patrzeć ,gdy wnet się zacznie.
Wyszła
od dziecka sama zasnęła.
Jakaś
iskierka jakby błysnęła.
Za
chwilę druga ,trzecia tuż w chwili,
Za
nią znów czwarta , piąta się mili.
Nagle
,z iskierek małe cudaczki ,
Wyprysły
żuczki w przedziwne szlaczki,
A
rozwydrzani , jakże nieznośnie,
Nie
bacząc nocy skaczą radośnie.
Piski
i wrzaski ,śmiechy i chichy,
Każdy
z nich przecież chwat jest nie lichy.
Silny
,odważny ,szybki i sprytny,
Mocny
,przebiegły i nieuchwytny.
Tak
pewni swego ,żadnej obawy,
Oni
tu przyszli z chęci zabawy.
Kto
zaś zaklęcie niechybnie powie,
To
już na zawsze ma ich na głowie.
Bajzel
,śmietnisko -pobojowisko
Jakby
mieszkało wielkie urwisko.
Pięć
karaluchów z krainy bajki,
To
jak pięć zbójów ,zbójeckiej szajki.
Zawsze
ciekawscy ,pędzą znienacka,
Szelmowski
uśmiech ,brać to piracka.
Merdelek
-grubas zgłodniały wiecznie.
Jak
ma coś zeżreć -usiedzi grzecznie.
Żre
tak do woli aż brzuch go boli,
Gdy
bardzo boli ,to żre -powoli
Ferdelek
-cienki ,jak listek płaski,
Straszny
chudzielec ,słychać aż trzaski
Gdy
zgina nogi w każdym kolanie,
Dziwią
się kumple ,że się nie złamie.
Gurdelek
leniuch ,wolny obrzydle,
Zamiast
pobiegać ,ślizga na mydle.
Jak
mu się uda na bańce frunie,
Lekkoduch
taki ,nic nie rozumie.
Bzdelek
,trzęsiórek ,ciągle się dyga,
Wpada
w panikę jak leśna strzyga.
Byle
okazja -mdleje ze strachu,
Za
to jest szybki -sprinter w swym fachu.
Trelek
-kapitan -silny ,mocarny,
Zagląda
wszędzie i jest bezkarny.
A
gdy zaskoczy ich nieraz bieda,
Żadnego
skrzywdzić na pewno nie da.
Nie
byle jacy są to łobuzy,
Ze
swoich przegięć chuchają guzy.
Nikt
nie wymyślił na nich lekarstwa.
Bo
każdy rodzic ,myśli -to łgarstwa
Lubią
pobrykać niczym maluchy
W
śmiechu ,w zabawie trzepocą brzuchy,
Jeśli
zgred stanie jakiś na drodze,
W
odwet fantazji popuszczą wodze.
A
wtedy biada ,rodzicom biada
Na
nic się zda tu pomoc sąsiada,
Na
nic zadane wszelkie zabiegi
Zaradzą
w porę ,knują przeszpiegi.
-------------------------------------
Ale
fajowo ,wytworna chata
Gurdelek
żachnął -będzie na lata.
Oj
będzie będzie mnie też się zdaje,
Trelek
wtóruje z zachwytu wstaje.
A
wam chłopaki ? Mnie się podoba.
Prawie
-jak w zamku .Jasna choroba,
Ferdelek
mlaskał w wielkim podziwie.
-Kołderka
miękka -przytulał ckliwie.
Parę
podskoków jak z trampoliny
I
hop z kołderki bez żadnej liny.
Dywan
mięciutki na szczęście z owcy ,
Stanęli
twardo mali cyrkowcy.
Merdelek
w nerwach wszystkich pogania.
Grubas
dziś przecież był bez śniadania
I
bez obiadu ,nad czczo jest w akcji.
Choć
ociężały -rwie do kolacji.
Z
rozpędu ślizgiem jak zawieruchy
Mkną
po podłodze karace brzuchy
O
jejku jejku ! O rany bomba!
Bum
bum bum -każdy niezdarna trąba.
Na
śliskiej drodze dotkliwa kraksa
To
była jazda -wszyscy na Maksa
Trelek
nie piska Merdelek wcale
Gurdelek
chciałby robić tak stale
Bzdelek
,Ferdelek zadowoleni
Dwa
guzy więcej ach cóż to zmieni.
Tacy
urwisy nie znoszą wpadki,
Bez
ceregieli podnoszą zadki.
Dalej
do kuchni -pierwszy Merdelek
Zwąchał
swym nosem słodki eklerek.
Za
nim bez sprzeczki pędzi czwóreczka,
Nikt
nie odmówi sobie ciasteczka.
Przed
nimi jednak trudne wyzwanie,
Muszą
się wdrapać po stromej ścianie.
-O
rany rany ,spadnę z tej ściany
-I
znowu będę poobijany.
Bzdelek
się ścina ,przeżywa trwogi
Jemu
już teraz dygocą nogi,
Patrzy
na Trelka ,wzrusza ramieniem
Trelek
przedrzeźnia go ze zdziwieniem.
-karaluch
jesteś nie żaden znów tchórz?!
-Trzęsiesz
się tylko ,mózgownicą rusz!
-No
całkiem spoko mucha nie siada
-Która
by śmiała , ze ściany spada.
Tak
mu w tym strachu nawinął w pięty
Zdążył
już zdrętwieć -stoi nieugięty.
Masz
babo placek ,wzdycha Gurdelek,
Sztywniak
na dole w górze eklerek .
Ferdelek
na to ;extra drabina
Jak
się nam Bzdelek tak już napina.
W
czterech oparli pod pajęczynę
Prowizoryczną
z Bzdelka drabinę.
Górska
wyprawa alpinistyczna
Po
pajęczynie nazbyt drastyczna.
Krzyżak
w ukryciu zaciera szczęki ,
Komu
zaciśnie -przeżyje męki.
Pająk
już czuje drgające sieci,
Zerka
z za węgła kto sieci szpeci,
Kto
śmie mu czynić tak wielką drwinę,
Kto
tak bez strachu wszedł w pajęczynę.
Któż
wpadł na pomysł taki szalony
Szczenę
rozwiera ,wielce zdumiony.
Ślepia
wytrzeszcza ,przeciera łapą
A
nie był przecież on żadnym gapą.
Tak
zamerdali na wszystkie strony,
Z
nagłej rozterki nie był skupiony.
Sześć oczu patrzy -z zdziwienia klapnął,
Zdążyli
przebiec zaczem się skapnął.
Trelek
przez ramię dojrzał go z góry;
-Żeby
nas złapać trzeba fachury !
Wystawił
język -trele morele,
Zagrał
na nosie -nas jest za wiele .
Krzyżak
ze złości aż jadem syknął,
Do
pustych sieci gość nie przywyknął.
Wstrętny
robalu dam ci fachurę
Jeszcze
cię złapie i zedrę skórę.
------------------------------------------
Głośno
mlaskają ,trzepocą czułka,
Rozkosznie
ciasto łykała spółka.
Bzdelek
na dole ledwo z drętwoty
Wyszedł
biedactwo ,już ma kłopoty.
Pająk
go dojrzał ,schodzi po linie,
Bzdelek
niechybnie za chwilę zginie!
Pająk
już blisko ,cieknie mu ślinka,
Już
ma go prawie -szum -świst -tyć -chwilka.
W
jednej sekundzie Bzdelek na blacie
-Co
tam chłopaki ? -Jak się tu macie?
Nie
reagował nikt mu na słowa
Skubali
ciacho jak trawę krowa.
-Aście
koledzy !? -żachnął się Bzdelek
-Nie
ma co czekać -wskoczył w eklerek
Już
liznął masy ,już szczypnął ciasta,
Tyle
chrupania ,jaka omasta,
Każdy
z nich był tu smakoszem wielkim,
Zapomniał
Bzdelek o świecie wszelkim .
Po
dłuższej chwili kończyli jadło
A
tuż za oknem jakby pobladło.
Kończy
się nocka świtać zaczyna.
-Nam
się czas schować -za mną drużyna
Zarządził
Trelek ewakuację,
Wszyscy
są zgodni ,przyznali rację.
Skoczyli
migiem po pajęczynie.
-No
świnie podłe ,no podłe świnie!
Krzyżak
odgrażał strzelał oczami.
-Jeszcze
was złapie ,uśmiercę drani.
Lecz
w jednej chwili jakby zniknęli,
Z
prędkością światła przed siebie mknęli.
Pęd
na wariata ,byle do przodu
Muszą
uniknąć słoneczka wschodu.
Brzasku
promienie w poranku słońca
Były
by rychłym bajeczki końca.
Brać
to czaderska -hopsa w kołderkę
Przecież
nie pójdą na poniewierkę.
Zanim
zaklęcie ich tu przywiodło
Po
drugiej stronie źle im się wiodło.
Choć
to bajkowe są ananasy
W
świecie realnym ,tu mają wczasy.
Wrócić
więc nie chcą .Za wszelką cenę
Zrobią
teatrzyk czy śmieszną scenę
Byle
muc zostać ,beztrosko brykać.
Czyżby
zasnęli ? -przestali fikać.
----------------------------------
================================
Godzina
siódma wstała już mama
Krząta
się w kuchni jak zwykle sama.
Pichci
śniadanie ,ma być dziś szynka
Bułeczka
,jajka ,wszystko dla synka.
Smacznie
przysypia jeszcze dziecina.
Drastycznie
skacze adrenalina
W
kuchni mamuni -chapło ją deczko ,
Do
jej kawuni znikło ciasteczko.
Wielce
zdziwiona ,choćby okruchy,
Dokoła
ślady jakby od muchy.
Zgłupiała
mama ,oczom nie wierzy.
Był
wczoraj placek ,sam talerz leży.
To
nie do wiary ,mruka pod nosem
Któż
ją urządził takim bigosem?
Przecież
Mareczek dzieciak za mały
Na
palcach ?-rączki by nie dostały.
Psa
niema w domu ,czyżby kocina?
Nasz
bury kotek ciastek nie wcina .
Sama
od siebie śledztwo prowadzi.
Zajrzeć
pod kołdrę nic nie zawadzi.
Może
Markowi tata w sekrecie
Kupił
mu pieska na pięciolecie ?
Tak
ją coś pika coś ciągnie łóżka,
Odkrywa
kołdrę ,mignęła smużka.
Jakaś
jaskrawa ,jakby świecąca,
Dziwnych
kolorach ,zachwycająca.
Bez
przerażenia ,chwila zdziwienia,
Przetarła
oczy ,jak z osłupienia.
Jestem
zmęczona ,tak pomyślała.
Już
miała odejść ,do kuchni chciała,
Lecz
tuż za głową synka Mareczka
Leżała
sobie mała karteczka.
Wzięła
do ręki tak z ciekawości.
Kto
nas przywołał niech nas ugości.
O
naszych brzuszkach niech nie zapomni,
Bo
my jesteśmy ogromnie głodni.
Chcemy
poranne jadać śniadania
Smaczne
obiady mieć bez gadania,
Słodkie
desery i podwieczorki,
W
wieczór kolację -miłe potworki.
Ale
żartowniś nie chce się przyznać
Chciał
mi z humorem swe grzechy wyznać
Mama
tak tatę w uśmiechu zdała,
Głowy
już ciastkiem nie zaprzątała.
----------------------------------------
Tuż
pod poduszką słychać tymczasem;
Ale
my dali nogi za pasem,
Dobra
robota ,co nie ,chłopaki?
Sprytnie
nam poszło całkiem bez draki.
Nic
się nie kapła ,ślepa skubana
Jak
każda baba zaspana z rana.
To
dla nas szczęście ,że nie kumata,
Mogła
być w ruchu kuchenna szmata.
Przesadzasz
Bzdelek daj sobie siana,
Nie
siej paniki nam tu od rana.
Skarcił
go Trelek ,czas nam wyłazić
Słońce
na dobre przestało razić.
Masz
jakiś pomysł na tyle śmiały?
Ferdelka
łapki już wszystkie drżały.
Już
go swędziała nawet skorupa,
Lubi
coś robić, najlepiej z głupa.
Nieplanowana
akcja z marszruty
To
jak w piosence wesołe nuty.
Już
w pogotowiu czekała reszta
Na
śmiały rozkaz swojego herszta.
----------------------------------------
Marek
się wreszcie wykluł z łóżeczka
Pojadł
szyneczki dopchnął jajeczka
Umył
swe ząbki i umył oczy
Ale
do mamy markotnie psioczy;
Nie
chce mamusiu iść do przedszkola.
Co
znowu synku ,taka niedola,
Biją
w przedszkolu mego synusia ?
Zażartowała
z Marka mamusia.
-Nie
.-Ale nuda .-Jaka znów nuda?
-Zbieraj
się szybko ;-mała maruda.
-Nie
wiesz że mama do pracy musi?
Z
humorem Marka za kołnierz dusi.
-No
dobrze mamo wiążę już buty
-Przeżyję
jakoś dzisiejsze smuty.
W
swym foteliku zapięty pasem
Z
mamusią jedzie z lekkim grymasem.
-----------------------------------
No
co jest chłopcy ? Co się dygacie?
Sami
jesteśmy w tej wielkiej chacie.
Zwiedzamy
co nie? Dawaj w komnaty!
Żwawo
ruszyli do boju chwaty
Jaka
ogromna ,patrzcie ,lodówa
Na
kota urok -Merdelek spluwa .
Nie
poradzimy ,stalowa brama
I
nie otworzy się przecież sama.
O
głodnym pysku cóż my możemy
Wymyśl
coś Trelek albo padniemy
Ty
galareto ! Ty głodomorze !
Ile
ten Merdel sam zeżreć może?
Trelek
aż westchnął lecz sam miał smaki.
-Trzeba
nam sposób ,myślcie chłopaki!
-Wrota
jak w zamku szczelne stalowe
-Nie
do otwarcia na moją głowę.
Wtem
nagle trwoga i przerażenie,
Każdy
z nich dostrzegł mroczne spojrzenie.
Stali
w bezruchu jak skamieniali
Nie
mogli pojąć ,że plamę dali.
W
swojej beztrosce .bezdusznej wiary
Miały
zbyt prędko nadejść nań kary?
W
rogu pod cieniem kaloryfera
Kocur
swą paszcze groźnie rozwiera.
A
przy tym wielce rozszerza oczy,
W
dziwnym skupieniu na nich się boczy.
Nie
widział dotąd takie stworzenia,
Oczy
tarł łapą z tego zdziwienia.
Ta
chwila krótka ,dla nich zbyt długa,
W
jednej sekundzie mignęła smuga.
Nie
było komend ,nawet zachęty,
Ledwo
co uszli -każdy przejęty.
Taki
sprint dali jak wyścigówka.
Dla
kota raczej to łamigłówka.
Kot
ten ciamajda ,jest już zbyt stary,
By
się nie ruszył ,miał mało pary.
Zamknął
swe oczy ułożył głowę
I
wszczął mruczando -kocią wymowę,
Jak
każdy kotek tak sobie chrapie
Kładąc
wygodnie głowę na łapie.
Gdzie
macie gały o wy gamonie
Trelek
ze złości aż cały płonie.
Już
chciał przywalić najlepiej Bzdelka,
Łatwiej
mu trafić ,skorupa wielka.
Jak
nigdy wcześniej Gurdelek wtrąca;
Mam
świetny pomysł !-drzwi na zająca!
Przestań
się pienić ,posłuchaj chwilę,
Zajrzałem
znowu kocur śpi mile.
I
co nam z tego ? teraz się nudzi
Gdy
nas usłyszy znów się obudzi!
Odszczeknął
Trelek jeszcze narwany.
O
to mi chodzi ,będzie zaspany
Gurdelek
dalej .Prosta robota,
Znienacka
z hukiem pogonię kota.
Jak
chcesz to zrobić przebrzydły leniu?
Trelek
się pyta .Gurdel- w cierpieniu.
Trzeba
mi nitkę mocną a długą,
Złączę
lodówkę nią z tą paskudą
A
potem igła ,może być szpila ,
I
nią pik w ogon -cudowna chwila.
Bałuszą
oczy z niedowierzaniem,
Jak
on podołał z takim wyzwaniem,
Leniuch
obrzydły ,taka niemota,
A
taki pomysł na tego kota!
Na
cztery łapy każdy z nich kuty.
Minęły
chwile może minuty
Z
werwą buszują ,w jakimże znoju
Opanowali
biurko w pokoju.
Na
samym wierzchu w jednej szufladzie
Cała
ferajna jest na naradzie.
Znaleźli
nici nawet kordonek,
Wszelakie
igły i mały dzwonek.
Sam
Trelek wodzi jest w swym żywiole
Dopięte
plany każdy zna rolę
Ferdelek
igła ,dzwonek Merdelek ,
Kordonek
toczą z Bzdelkiem Gurdelek.
To
niebezpieczna bardzo robota
Więc
Trelek śledzi z ukrycia kota,
Wszystkim
kieruje w największej ciszy,
Jak
najdyskretniej ,bo kot usłyszy.
Dzwonek
na karku ,napięta lina,
Wtem
przeraźliwa kocia jest mina
Jakby
lew ,zagrzmiał z pustynnej ciszy
Rwał
kot na oślep chcąc złapać myszy
Kurczowo
Ferdel trzyma się igły
Nie
zdążył skoczyć ,kot niedościgły
Pędzi
na oślep ,Ferdel na kicie
Z
wbitą iglicą w ogon sowicie.
Jeśli
się podoba to bardzo proszę o komentarze
I
napiszę dalszą cześć
17
sierpnia 2010
URWISY
I KONIEC ROKU SZKOLNEGO
Koniec
roku już wakacje,
Na
stojąco są owacje,
Wszyscy
klaszczą ,biją brawo,
Toteż
w szkole wreszcie klawo.
Blisko
Marka Jaś i Stachu,
Rozmawiają
dziś bez strachu.
Nikt
nie zwróci im uwagi,
Koniec
stresów i powagi.
Znowu
wolność i swawola,
Można
w okno strzelić gola.
Już
na plecach mają ciarki.
Może
figiel z małej miarki?
Coś
na biegu zrobić muszą,
Nie
inaczej ,się uduszą
Dech
zapiera ,krew się burzy,
Taki
spokój im nie służy.
Jaś
w kieszeni ma rureczkę
Ją
użyje za chwileczkę.
Wybrać
tylko mu ofiarę,
Jakąś
beksę lub niezdarę.
Pyta
więc się cicho Marka,
Lepsza
Zosia ?Czy ta starka?
Co
w gimnazjum tak dryluje,
Niech
ta zołza raz poczuje!
Marek
na to odpowiada.
E
,dziewczyny ,nie wypada.
Jak
cię korci tak na amen,
Zrób
potężny tutaj zamęt.
Coś
wymyślił , ?Gadaj szczerze !
Tak
nie zrobisz ,nie uwierzę.
Tu
wypuszcza Marek Jaśka,
Trąca
lekko ręką Staśka,
Zaraz
Stach mu w tym pomoże,
Jaś
zaręczy na honorze,
Obaj
o tym tylko marzą,
Zrobi
wszystko co mu karzą.
Jakżeś
Jasiek taki cwany
By
twój figiel był udany,
Dyrektora
ustrzel w czoło,
Wtedy
będzie nam wesoło.
Tak
jest Stachu ?, Dobra rada ?
Mi
pasuje ta parada,
Stach
mu odparł z poważaniem,
Spotkasz
z wielkim się uznaniem,
W
pogotowiu mamy nogi
Jaśku
,przyjacielu ty nasz drogi.
By
zamiaru nie odkładał
Też
mu Stachu tak przygadał.
Macie
wąty ? Jest powaga
Nie
wątpimy ,twa odwaga
Masz
ją Jasiu !Co tu gadać ,
Na
kolanach nam trza padać
To
jak ?Walisz w dyrektora ?
Pewnie
.Jest najwyższa pora!
Zrobił
donos mojej mamie!
Ja
mu za to zrobię znamię!
Wziął
do buzi pięć kąkoli
Jak
nie dmuchnie i wyzwoli!
Prosto
w oko ,z rurki z śliną
I
dyrektor z głupią miną
W
jęku łapie się za oko.
Dostał
w czoło ? Dostał !Spoko .
Poruszenie
,głowy w koło,
Nagle
chłopcom nie wesoło.
Zośka
pokazuje palcem,
Chociaż
stała przed tym malcem,
Mała
-wielka wiercipięta,
A
na Jaśka jest zawzięta,
Ma
ku temu swe powody,
Jaś
wywalił na nią lody.
I
ze śmiechu strzeżył zęby,
Teraz
włosy ma jak dęby .
Patrzą
wszystkie na nich oczy
Ale
Jasiu się nie boczy,
Wręcz
przeciwnie ,pewna mina,
Gdzież
by była jego wina.
On
najmniejszy z całej trójki,
Taki
grzeczny ,żadnej bójki
Nie
jest z niego nawet wandal,
A
dopiero taki skandal!?
I
przytomność ma umysłu ,
Skrycie
rurkę bez namysłu
W
kieszeń spodni Marka chowa,
Niech
poleci jego głowa!
Nieświadomy
Marek sprawy
Uśmiechnięty
,bez obawy,
Nagle
! poczuł coś w kieszeni,
Szybko
mocno się rumieni.
Wrosły
w parkiet nogi obie,
Nie
poradzi Marek sobie,
Cały
drętwy ,mokre ręce,
Taki
prezent ma w podzięce!
Co
ty Jasiek !Takaż świnia !
Nikt
cię jeszcze nie obwinia,
Trzymaj
fason ,nie bój żaby,
Mocne
nerwy mają draby!
Jasiek
szepcze mu pod nosem
Ze
zjeżonym mocno włosem.
Cóżeś
myślał ? Sam dostane ?
Razem
piwo mamy lane !
Weź
te rurkę włóż Stachowi,
Niech
się Stachu teraz głowi !
A
najlepiej ,to włóż Zosi.
Ona
wszystko dobrze znosi.
Zresztą
widać jaka jędza,
Na
nią spadnie cała nędza.
Do
nas nikt się nie przyczepi.
Taka
myśl ,od razu krzepi.
Szarpie
Marek Stacha spodnie,
Jemu
rurkę niewygodnie
Włożyć
Zośce do kieszeni,
Tylko
Stachu los ich zmieni.
Choć
ma w rękach duże drżenie
Wykonuje
polecenie.
Suche
macie jeszcze gacie ?
Jest
w kieszeni ,w jej chałacie
Tu
z ironią ,też ze śmiechem,
Również
z ulgą-koniec z pechem.
Sklecił
Stachu te wyrazy
Razem
sztama ,bez obrazy ?
Razem
Stachu ,razem wszędzie,
Tylko
razem nic nie będzie,
Dobry
pomysł jest szalony,
Marek
odparł ucieszony.
Całkiem
by się im upiekło
Lecz
niestety im się bekło
Za
plecami pani stała
I
zdarzenie to widziała
Wywołała
ich z szeregu
Tak
znienacka szybko w biegu
Winowajcy
są to właśnie!
Strach
w ich oczach , blask w nich gaśnie
Wszystkie
na nich patrzą panie
Teraz
w domu będzie lanie
Gorzko
westchnął jeden malec
Widząc
srogi ojca palec
Cóż
wam chłopcy tak odbiło?
Do
wakacji wam się ckniło?
Sam
dyrektor groźnie pyta,
Wam
potrzebna jest wizyta,
I
to szybko ,u lekarza,
To
tak samo się nie zdarza!
Macie
chłopcy A De Ha De!
To
naprawdę bardzo złe!
Opuszczona
każda głowa,
Nie
rozumią ani słowa.
Co
takiego jest to De ?
Co
dyrektor od nich chce ?
Nie
wystarczy w domu lanie ?
Na
co lekarz ? I spotkanie ?
Zastrzyk
w tyłek jest musowo,
Będzie
bolec ,i to zdrowo!
Widzisz
Jasiek ,twe pomysły!
Twoje
Marek !I łzy trysły.
Trójka
rześko beczy cała
Sroga
kara ich dorwała.
Lecz
ta dzisiaj ich porażka,
To
epizod ,mała fraszka.
Jest
początek dziś wakacji
I
nie koniec smyków akcji.
Zgrani
są to przyjaciele,
A
pomysłów ,mają wiele.
Cóż
?Że spotka czasem kara,
Prawda
taka ,jak świat stara,
Lubią
figle chłopcy mali
I
nie myślcie ,by przestali.
Trzeba
mieć ich na uwadze,
Tu
rodzicom wszystkim radzę.
20
września 2011
RÓŻANKA
I JEJ WUJ SZCZEŻUJA
W
pewnej rzeczce ,w śród zarośli,
Mała
rybka aż się złości.
Nie
dlatego ,że zła była,
Ale
bardzo się martwiła.
Urodziły
się dzieciątka
Nie
dwa ,nie trzy i nie piątka.
Całe
stado ,dwa tysiące
Są
jak pchełki wszystkie brzdące.
Skaczą
w prawo skaczą w lewo,
Tu
korzenie tam znów drzewo
Jak
to dzieci ,nie ma zgody,
A
w około mnóstwo wody.
Co
tu robić ? Rybek tyle,
W
toni zgubią się za chwilę.
Tak
maleńkie ziarnka piasku
Mogą
znaleźć się w potrzasku.
Kleń
żarłoczny blisko siedzi,
Już
na pewno rybki śledzi.
Roztrzęsiona
mama cała
O
swe dzieci tak się bała.
-Na
te smyki nie ma rady,
-Gdzie
ten tato ?Od parady?
Woła
mama zatroskana,
-Nie
poradzę przecież sama.
Chmura
gęsta jak na niebie
Tyle
rybek obok siebie.
Tata
mamie dawał wsparcie,
Z
drugiej strony stał na warcie.
-Znów
nic złego się nie stanie.
-Jestem ,jestem tu kochanie
-A
radzisz sobie jakoś tam?
-Bądź
spokojna ,o tyły dbam
Minął
dzień a po nim dwa dni,
Czy
to jawa ,czy im się śni ?
Mama
ledwo już się trzyma
Tata
,przewraca oczyma.
Niby
przecież chleb powszedni.
Nie
zmrużyli oczu biedni,
Jakże
,w nocy też czuwanie
A
nuż złego coś się stanie.
-Wiesz
co mężu ?-rzekła mama,
-Ja
zostaje z dziećmi sama
-A
ty znajdź mi gdzieś przedszkole,
-Nasze
dzieci tam mieć wolę.
Zmarszczył
tato brew na czole,
Ruszył
szukać to przedszkole.
Płynie
z nurtem przez korzenie,
Najść
przedszkole to marzenie.
Bystra
woda kipiel biała
Mała
rybka wnet ustała.
Płetwy
tycie ogon tyci
Nagle
,jak ją coś nie schwyci,
Dorwały
ją grube kleszcze,
Tak
ogromne ,tak złowieszcze.
-To
już po mnie !-tato krzyczy,
W
kleszczach został jak na smyczy.
Chce
się wyrwać przerażony,
Chce
do dzieci ,chce do żony.
Co
sił szarpie się wygina.
-Tego
wina kto się wcina.
Nagle
rak przed jego nosem
Odezwał
się grubym głosem.
A
ogromny jak dwie góry,
Taki
straszny i ponury.
Przygląda
się groźnym okiem.
To
spotkanie jak ze smokiem!
-Rachu
ciachu rachu ciachu
-No
co stary ? Coś ty ,w strachu ?
-Pustelniczy
żywot wiodę,
-A
ty wszedłeś w moją szkodę.
-Co
się zbliży wszystko łapię
-A
najwięcej ,łapię -gapie!
-Mój
kręgosłup cały trzeszczy
-Wypuść
raku mnie z tych kleszczy,
-Obiad
ze mnie byłby marny,
-Dla
mych dzieci koszmar czarny.
Bardzo
raka prosi tato.
A
rak jemu ,odrzekł na to.
-Coś
ty stary, ryb nie jadam,
-Rachu
ciachu ?-tylko gadam.
-Raczej
żyję z każdym zgodnie,
-Zwracam
wolność ,płyń swobodnie.
-Dzięki
bardzo dobry raku
-Lecz
za bardzo nie znam szlaku,
-Gdzie
przedszkole znaleźć mogę,
-Możesz
raku wskazać drogę?
-Nie
słyszałem o przedszkolu.
-Ja
tu mieszkam w szczerym polu,
-Popłyń
stary ze dwie mile,
-A
dopytuj się co chwilę,
-Rzeka
długa ,woda rwąca,
-Gdzieś
przedszkole jest dla brzdąca.
Rak
tak radzi acz nie wierzy,
-Bądź
my stary ,bądź my szczerzy,
-Rwąca
rzeka ,woda zimna,
-Opieka
lepsza rodzinna.
Ruszył
tato znów płetwami
W
drogę zabrał się z falami.
Ale
rzeka bardziej rwąca,
Nawet
szybsza od zająca.
Co
sił zmaga się z tym prądem,
W
wir wpadł ,obraca się z rondem
Coraz
szybciej szybciej w koło
Jest
nie dobrze ,nie wesoło.
Piana
bucha wrze tu woda
On
bezwolny niczym kłoda,
Z
bezsilności zamknął oczy
Po
dnie ,jak patyk się toczy .
Wreszcie
wypadł z tej kipieli
Za
ogonem się już mięli.
A
strudzony jest już srodze.
Płynie
dalej, jaz na drodze ,
Jest
zatoka ,tuż za jazem.
Znów
-udało się tym razem.
-Kacze
mydło -to się ślizgnę.
Ledwo
wpłynął na mieliznę.
Kto
ma umysł troszkę zdrowy,
Pływać
dalej, nie ma mowy.
Zacumował
przy kamieniu
Chcąc
odpocząć w jego cieniu.
Podparł
kamień ,ciężko dyszy,
Za
plecami kogoś słyszy
Jakby
kamień .Czy on gada?
-Kto
mą muszlę ? Kto przysiada ?
Już
miał dosyć nowych hecy
Jednak
,spojrzał za swe plecy.
A
z kamienia dwie połówki,
A
z połówek czułki z główki.
Jakieś
takie dwie poczwary.
-Na
co czekasz ?No co stary?
-Odsuń
mi się od muszelki!
Wrzeszczał
nad nim kamień wielki.
Co
ci szkodzi twarda skało,
Przecież
ci się nic nie stało.
Ze
zmęczenia już nie mogę,
Chcę
odpocząć w dalszą drogę.
Wydał
tato ciche słowa.
-A
to mi nowina nowa.
-Nie
ostatni tyś i pierwszy,
-Nasłuchałam
się tych wierszy.
-Już
dwa lata tkwię w tym mule,
-Nie
roztkliwiaj mnie tak czule,
-Tu
co chwilę o me ścianki
-Obijają
się kijanki!
-Jest
mój domek podrapany
-Dawno
nie był malowany.
-Cóż
żeś słaby źle się czujesz
-Ale
domek mi rujnujesz,
-Szukaj
sobie inną grzędę!
Dostał
tato reprymendę.
Twarde
słowa z twardej skały,
Mu
nadzieję odebrały.
-Niech
tak będzie ,niech mnie nurty
-Niech
mnie porwą od twej burty.
-Niech
utopią wiry rzeczne.
-Moje
dzieci drogie grzeczne
-Wszystko
jedno ,wszystko na nic,
-Nie
pokonam barier ,granic.
-Zaraz
oddam swego ducha.
Kamień
zaś ,uważnie słucha.
-O
czym mówisz mała rybko?
-Mów
mi prędko !Mów mi szybko!
-Twoje
słowa niedorzeczne!
-Gdzie
te dzieci takie grzeczne?
-W
górze rzeki ,tam za tamą
-Z
moją żoną a ich mamą.
-Zostawiłem
z troską wielką.
-A
borykam się z muszelką.
I
w nieszczęściu szczęście bywa.
Mała
rybka znów się zrywa.
Na
myśl o swojej rodzinie
Postanowił
,że -nie zginie!
Niby
czary ,a nie czary.
Nabrał
w siebie znowu wiary.
-Taką
mam już ojca rolę
-Muszę
znaleźć to przedszkole!
Uśmiechnęła
się też muszla,
Złość
z jej wnętrza szybko uszła.
I
rozwarła się na strony
Powiedziała
-płyń do żony !
-Płyń
do dzieci mała rybko!
-Płyń
do domu ,ale szybko!
-A
i o mnie powiedz żonie
-Spraw
się biegiem ,na ogonie.
-Mówi
z serca ci szczeżuja
-Nie
przedszkola ,ale wuja
-Potrzebują
twoje dziatki,
-I
bezpiecznej dużej klatki.
-Jam
szczeżuja ,małża wodna
-I
przyjaciół zawsze godna,
-Już
na ciebie nic nie wrzeszczę,
-Przedstaw
ty się rybko jeszcze.
-Tom
różanka ,z pra pradziada,
-Mam
kolory z pąsów róży
-I
ten róż mi dobrze służy
-Zwać
różanką mnie wypada.
-Twoje
dziatki więc różowe ?
-Życie
chcę mieć kolorowe .
-Kolor
róży dobrze wróży
-Niech
nam razem zawsze służy!
-Czy
ja dobrze to miarkuję?
-Aż
me serce mocniej czuję!
-Mam
poprosić cię szczeżuję
-Niech
mi dzieci wychowuje?
-Już
nie miarkuj rybko tyle,
-Daj
narybek mi za chwilę.
-Każde
dziecko twe różanka.
-Wpłyną
do mnie ,jak do dzbanka.
-Jest
bezpieczna klatka moja
-Jak
sejf ,twarda to ostoja.
-Do
niej schowa się wycieczka,
-Jak
zgłodnieją ,dam im mleczka.
Tak
od wieków ,tak bez przerwy,
Małym
rybkom przeszły nerwy.
Mają
w rzece swego wuja,
Wychowuje
je szczeżuja.
29 października 2011
O GRODZIE KRAKA CO BYŁA W NIM DRAKA
Dawno temu do wrót Kraka,
Przybył straszny Zabijaka.
Rycerz groźny i ponury
Wielki jak dąb lub pół góry.
Zarośnięty łeb w pokrzywy,
Groźny zez i nochal krzywy.
U podbródka capia broda
Cuchnął ,jak z rynsztoka woda.
Z nikim się nie patyczkował,
Palił grabił i szlachtował.
Gród w nieszczęściu ,wielka trwoga,
Nastał chaos i pożoga .
Wejść mu w drogę ,była zbrodnia.
Unikali go jak ognia.
Z resztą nikt mu nie dał rady.
Jednym słowem strach padł blady.
Rajcy i wszyscy mieszczanie
Lordowie i dworskie panie
I w sukiennicach przekupki,
Chowali przed nim głów czubki .
Krak z tytułem księcia grodu
Zapadł się w obłokach smrodu.
Wziął ze sobą swą drużynę,
Wskoczył z nimi pod pierzynę.
-Tu wam lepiej być druhowie
-Niż uciekać po Krakowie,
Tak rzekł ,tuląc się w ich środku,
Księgi milczą o tym przodku.
Nie wspomnieli kronikarze,
W ustach woda ,zwyczaj każe.
Wstydzili się pośmiewiska
Znana słabość wszystkim bliska.
Gród tak sławny w świecie całym
Tchórze sami ,z duchem małym.
Odważnego w żadnym domu.
A honoru bronić komu?
--------------------------------
Książę przy mnie nazbyt mały,
Nastał dzisiaj dzień mej chwały.
Zliczę szybko wszystkim kości.
Sam zabiorę całe włości.
I gród wezmę w posiadanie
Któż ma śmiałość ,któż mi stanie
Na mej drodze i powstrzyma?
Groźnie zezował oczyma
Nie któż inny ,Zabijaka.
Jak tą mysz przegonię Kraka
Będę księciem ,władcą grodu
Prędzej niż słońca zachodu!
----------------------------
-Pewnie już masz odleżyny?
-Wyłaź Kraku z pod pierzyny!
-Zdejmuj z głowy tą koronę!
-Córkę oddaj mi za żonę!
-Jeśli nie nosisz spódnicy
-W podniesionej stań przyłbicy!
-Na grunt wyzywam ubity
-Cię i druhów twojej świty!
U wrót bramy stał już zamku
W chwale wrzeszczał o poranku.
Przeraźliwym groźnym rykiem
Jakim on to wojownikiem,
Lub najdzikszym z dzikich zwierzę.
Mury zatrzęsły się ,wieże.
Rozpierzchli się w mig dworzanie.
Co się stanie to się stanie.
Biada biada ,straszna biada
Zabijaka gród napada.
My nieszczęśni ,nasze losy!
W zawodzeniu słychać głosy.
---------------------------------
Trzęsie się trzęsie pierzyna,
Trzęsie się trzęsie drużyna ,
Boją się lochów ,ciemnicy.
-O wy trutnie , nikczemnicy!
Rozzłościła się księżniczka
Tak doniośle jak perliczka.
(Jest perliczka taka kura
Gdy już wrzaśnie lecą pióra)
-Gdzie lwia męskość i odwaga?
-Gdzie majestat i powaga?
-Gdzie jest służka choćby jedna?
-Zostałam tu sama biedna .
A na imię miała Wanda.
-To jest przecież wielki skandal !
-Zostawić tak białogłowę!
-Z takim zbirem na rozmowę?
-Jestem młoda ,mam obawy
-Brać w swe ręce musze sprawy?
Wzywa wszystkich w majestacie!
Lecz ze strachu trzęśli gacie.
Nikt nie wyszedł bronić zamku
I księżniczki i jej wianku.
Kto obroni grodu mury?
Żaden -wokół same szczury.
---------------------------------
Wzięła oddech dość głęboki
Z wielką werwą ,szybsze kroki.
Była przecież energiczna,
A poza tym ,bardzo śliczna.
Otworzyła zamku wrota.
-Nie pogonił ci nikt kota!
Tak wrzasnęła z wielkim hukiem.
Zabijaka nie był mrukiem
Lecz go ścięło aż zatkało,
-Co ! -Zatkało cię kakao!
Dalej wrzeszczy ile siły,
-Jeśli chcesz mnie , masz być miły,
-Masz natychmiast zgolić brodę
-I namydlić mocno wodę,
-Żeby piana w niej aż stała,
-Będę zaraz ciebie prała!
-Jak już będziesz wreszcie czysty
-Pójdziesz sam do okulisty,
-To następna moja teza,
-Niech ci skoryguje zeza.
-Potem masz iść do fryzjera
-On ci z głowy powydziera
-Wszystkie chwasty i porosty,
-Podasz rękę ? Układ prosty!
Groźny rycerz -Zabijaka
Znieruchomiał jak pokraka,
Szczenę skrzywił ze zdziwienia,
Rękę cofnął od niechcenia.
Z krzywej gęby -na pół słówka,
Zaczął bełkot ,ot -wymówka.
Chciał powiedzieć drżącym głosem
Że nie zgadza się z tym losem.
Lecz mu Wanda weszła w słowa.
Mądra była białogłowa.
Widząc myśli swą przewagę
Rzekła -skup pan swą uwagę.
-Czy rozumiesz waszmość słowa?
-Musi w tobie być odnowa
-I nastąpić szczera skrucha,
-Czy mnie waszmość dobrze słucha?
-Masz być elegancki ,schludny!
-A na razie jesteś brudny.
-I ten nos mi nie pasuje
-Elegancję przecież psuje.
-Z nosem pójdziesz do medyka
-Niech ci dziurki poprzetyka
-A jak trzeba naprostuje,
-Krzywe nosy mają zbóje!
-Taki wygląd nie uchodzi
-Wręcz przeciwnie ,tylko szkodzi!
-Ma być ładny zawsze Książe
-No ,niech waszmość się wywiąże!
=========================
Taka młoda ,taka ładna,
Taka zgrabna i powabna.
Ale baba ta jest hersztem.
To się skończy mym aresztem.
Czyż bym ja się znów dziś uchlał?
Tak pomyślał i aż struchlał.
Nie -to niemożliwe -Drogi-
- Boże - jak stał szybko w nogi.
Ledwo trzymał w dłoni wodze
Został po nim kurz na drodze.
Nawet koń co wierzchem nosił
-Prędzej wiejmy szybciej -prosił.
--------------------------------
Bez zbytniego czoła potu
Tak pozbyłam się kłopotu,
Mam nadzieję że nie wróci,
Tylko ojciec mnie mój smuci.
Pomyślała sobie Wanda.
Tu na zamku też jest banda,
Same zera same tchórze
Nic dobrego im nie wróżę.
Zawołała księcia Kraka.
-Słuchaj ojcze ,rzecz jest taka.
-W tym obliczu mej zagłady
-Nikt nie pomógł ,żadnej rady.
-A nie wspomnę ojca roli.
-Który ojciec tak pozwoli
-Córkę zbyć na pastwę losu,
-Brak mi nerwów ,brak mi głosu.
-I dlatego ja w nagrodę
-Chcę panować nad tym grodem.
Krak koronę ściągnął z głowy
Oddał w ręce białogłowy.
Na pamiątkę tej wiktorii
Przeszła Wanda do historii.
Każda panna wianki robi
Urodziny Wandy zdobi.
Kto zachłanny -nie jest szczodry!
Tacy ponoć są z za Odry!
Zaś z nad Wisły są uparci,
Przyjacielscy i otwarci!
Wanda co Niemca nie chciała
Długo ponoć panowała.
W nurtach wiślanych pływała
Latem ,gdy się w nich kąpała .
Duch jej krąży po Wawelu,
Widziało ją bardzo wielu.
Zamku wciąż stróżuje Wanda.
Co sto lat jest z Niemiec banda!
24
maja 2010
URWISY
I ŻABY
Mały
Stasiu ,urwis wielki
Wybrał
się sam po cukierki.
Ze
dwie dyszki ma w kieszeni
Zaraz
w sklepie je zamieni.
Tak
umyślał sobie w głowie
Lecz
po drodze ,słyszy w rowie,
Coś
się pluska .Kumpel z klasy
Głośne
robi w nim hałasy.
Brodzi
w wodzie po kolana,
Łapie
żaby już od rana.
Nagania
je do słoika,
Ciężko
mu jest , każda dzika.
Nie
przeraża to bobasa,
Utaplany
jest do pasa.
Trzyma
Marek słoik w dłoni
I
zawzięcie żaby goni.
Jedną
miał w słoiku prawie,
Ale
bokiem czmychła w trawie,
Drugą
w ręce ,już ją ściska
Też
uciekła ,taka śliska.
Przygląda
się z góry Stachu.
Obeznany
jest w tym fachu .
-Dawaj
słoik z tamtej strony
Podpowiada
zawiedzony
I
podwija swe rękawy,
Taki
z niego kumpel klawy.
Wskoczył
szybko bez rozkazu
Sam
chce złapać sześć od razu.
Wyrwał
słoik już zastawia
-Ale
cwana !-Wejść odmawia
-Nagoń
je tu ,zastaw !-Nogą !
-Nie
tak !-Tutaj !-Uciec mogą !
Bitwa
w błocie nie na żarty,
Jeden
drugi tak uparty.
Wystraszone
skaczą żaby,
Między
nimi dwa te draby.
-Pomysł
taki jest chłopaki
-Trzeba
koszyk byle jaki
-A
najlepiej wiklinowy
-Kupił
właśnie tata nowy .
Odezwał
się Jasiu z brzegu
Był
w pobliżu ,przyszedł w biegu,
W
majtkach tylko ,cały goły.
-Skoczę
szybko do stodoły.
Nie
minęło dwie minuty
Ledwo
zdążył ściągnąć buty
Zjazd
na pupie z wielkim krzykiem,
Tak
się spieszył Jaś z koszykiem.
Nie
potrzeba większej frajdy,
Śmieją
kumple się z ciamajdy.
Depczą
chlapią z jednej strony
Z
drugiej rów już zagrodzony.
Przystawili
wiklinowy
Taty
Jaśka koszyk nowy.
Wreszcie
są w niewoli żaby,
Cieszą
się ogromnie szkraby.
W
tym zapale poświęceniu
Zapomnieli
o jedzeniu,
Zapomnieli
o obiedzie
Ach
te żaby .Wszystkie w biedzie.
-Fajny
jest dziś dzień wakacji
I
nie koniec smyków akcji
Marek
,pierwszy był do grzechu,
Za
brzuch złapał się ze śmiechu.
Przyszedł
właśnie mu do głowy
Pomysł
na te żaby nowy.
Wielkie
ma fantazji wodze.
-Sklep
spożywczy jest po drodze.
-To
się właśnie dobrze składa.
Stach
radośnie odpowiada.
W
pędzie kosz we trzech tachają
I
z pięćdziesiąt żab w nim mają .
Pani
w sklepie przerażona.
Trójka
brzdąców ubłocona
Stoją
razem na wprost lady.
-Chcemy
kupić czekolady.
Wyjął
Stach z kieszeni kasę
Mokrych
drobnych całą masę.
-Będzie
tutaj ze dwie dychy,
I
wybuchły głośne chichy .
Ze
stoickim Jaś spokojem
Był
w westernie dziś kowbojem,
Brew
na oku nie drży wcale
I
na licu kamień stale.
Kopnął
koszyk lewą nogą,
Żaby
z kosza wyjść już mogą.
Patrzy
trójka z swą przekorą
Żabki
sklepu będą zmorą.
Nie
czekały wcale płazy
I
wylazły te okazy.
Skaczą
w górę i na boki
Takie
żabie robią skoki.
-Proszę
chłopcy czekolada.
Oni
chórem -marmolada,
-Dzisiaj
właśnie tak się składa
-Marmolada
marmolada.
-Tu
nie teatr nie przedszkole
-Ja
was zaraz trzech wyszkolę,
-Swędzą
was te brudne dupy?
-Brać
mi szybko te zakupy!
-Cyrki
w domu !-tam możecie
-A
nie w sklepie ,rozumiecie.
Tak
się pani ze złościła
Była
przecież taka miła.
Wtem
na ladzie żabka skacze.
-Ja
wam tego nie wybaczę!
-Wy
hultaje małe zbóje!
-Wszystkie
flaki wam wypruje!
Łap
za miotłę i przed ladę,
Zobaczyła
-żab -paradę.
Opadły
jej ręce obie.
Żaba
ją po nodze skrobie.
W
wielkim szale pełnym złości;
-Ja
wam porachuje kości!
Krzyczy
,piszczy ,skomli ,ryczy
Gruby
ciężki babsztyl byczy.
Chłopcy
widzą nie przelewki,
Babsztyl
w sklepie nadto krewki.
-Przebrała
się chyba miarka,
Cicho
gada Stach do Marka.
-Wina
Jaśka to jest cała,
-Ta
łachudra koszyk pchała!
-Twoja
wina !-Jaś na Marka,
-Sami
sobie łapcie !- narka!
-Lepiej
jak nas tu nie będzie,
Szepnął
Stach i zanim w pędzie.
Marek
widzi co się dzieje
Też
ze sklepu szybko wieje.
Schowali
się za mur gruby
Nie
chcą przecież swojej zguby.
Pani
żaby łapie sama
Ponoć
-łapała do rana.
Pamięć
długa jest o sprawie,
Ze
dwa lata będzie prawie.
Omijają
sklep z daleka,
Dobrze
wiedzą ,co ich czeka.
Lecz
tą trójkę nic nie zraża.
Choć
bolesna czasem gaża
Za
te głupie ich wybryki
Cóż
-we krwi to mają smyki .
Są
to kumple z jednej klasy.
W
swych wyczynach wielkie asy.
Sławni
razem w całej szkole,
Acz
książkowe wielkie mole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz