Strony

baśnie dla dzieci




KUPIĘ ZNACZKI POCZTOWE
CAŁOSTKI
DOBRE ZBIORY
TEL 602 24 90 46


Przedszkolu i Szkole czytać pozwolę,
Lecz poobcinam ręce,
Gdy ktoś zarobi na mej męce!


Wszystko na tym blogu jest
do czytania za darmo,
nie trzeba nikomu nic płacic.
Jeśli jakaś inna strona 
pobiera haracz proszę mi
napisac: mjagielski63@o2.pl
Jeśli ktoś ma temat i chce
wierszyk do szkoły czy komuś,
nie ważne, proszę pisac,
chętnie się sprawdzę .
Może się uda albo nie.
Popróbuję albo się postaram.
Miło mi, że tyle ludzi mnie czyta.
Serdecznie pozdrawiam.  




URWISY I BARAN

26 sierpnia 2010

Blisko drogi na zagrodzie,
Wielki baran ,który bodzie
Na łańcuchu jak pies stoi,
I nikogo się nie boi.

Nikt się zbliżyć nie odważy ,
Ani młodzi ,ani starzy.
Nawet z dala sam właściciel
Go obchodzi ,taki mściciel!

Nie baranek , ale baran!
Najprawdziwszy wielki taran.
Na okazję tylko czeka,
Zaraz bodzie ,on nie zwleka.

Zakręcone i kanciaste
Rogi , oczy wyłupiaste,
Groźnie furczy ,szuka zwady,
Dotąd nikt mu nie dał rady.

A zagroda blisko szkoły,
A w tej szkole są matoły.
Nie matoły znów książkowe,
Lecz urwisy zawodowe.

Jaś ,Stach ,Marek- cała trójka,
Aż ich korci wspólna bójka.
Brak respektu i obawy,
W głowach figle dla zabawy

Krótsze lekcje dwie godzinki.
Ucieszone chłopców minki
Całe dwie godziny laby,
Do barana pędzą draby.

A po drodze ktoś kuśtyka,
Stary Franek -chyłkiem zmyka.
Wyśmiewają go dzieciaki
Że on głupi ,byle jaki.

Przykro słuchać mu wyzwiska,
Aż się serce z żalu ściska.
Więc spuściwszy głowę nisko,
Prędko przemknął biedaczysko.

Rozbawieni ,żadnej skruchy,
Same śmiechy w szyderstw pluchy.
Doszli we trzech do pastwiska,
Do barana ślą wyzwiska.

I na dowód Marek męstwa,
Pierwszy ruszył do zwycięstwa.
Baran wlepia w niego ślepia,
-Patrz się Jasiek -on zaczepia!

Jaś odezwał się niedbale;
-Boisz się ? -Ja ? -Co ty ?, -w cale!
-A ty Stachu jesteś w strachu?
-No weź Jasiek ,przestań ,brachu.

-Złap za ogon sam barana,
-Połóż bydle na kolana,
-Jakżeś Jasiek fighter taki!
-Patrz jak robią to kozaki!

Są na Świecie takie stwory
Co nie czują nic pokory.
Zrzucił w trawę Jaś tornister,
W takich sprawach jest Word Mister.

Zaszedł z tyłu w mig olbrzyma
I za ogon już go trzyma.
Baran zgłupiał ,aż się wzdryga.
Z przodu Stachu pewnie Zyga.

We dwa ognie baran wzięty,
Mniej jest butny ,nawet święty.
Zaskoczyło to barana
Drabów pewna już wygrana!?

Na łańcuchu baran błogi,
No to łapią go za rogi.
Nawet Stachu się nie lęka,
Przed baranem pewnie klęka.

Pokazuje jak go bodnie,
I nie trzęsą się mu spodnie.
Jednak Jasiek to jest żmija,
Wyrwał z ziemi właśnie kija.

 Marek w ten czas trzyma rogi,
Jasiek w ręku kołek .W nogi
Wieje ,niech się co chce dzieje,
Tak pod nosem z nich się śmieje.

Puścił rogi spodnie trzyma.
Ma olbrzyma przed oczyma.
Widzi stoi kawał zbira!
Kawał zbira co ma świra!

To już nie są żadne żarty,
Żaden honor nic tu warty,
By narażać swoje życie,
Myśli chłopiec w duchu skrycie.

I odwrócił się na pięcie
Zerwał się aż tak zawzięcie,
Tak zawzięcie chodu ,chodu,
Byle szybciej biec do przodu.

Lecz ten baran nie ciamajda,
Ani żadna jakaś znajda.
To prawdziwa groźna zmora,
W owczej skórze duch potwora.

Już mu w oczach krew nabrzmiała.
Wystarczyła chwilka mała
Jak wziął rozpęd i do przodu,
Prędko !!!-Brakło chłopcu chodu.

Tak się za nim zerwał nagle,
Tak rozwinął szybko żagle,
Już go niema na łańcuchu!
Jego rogi -w Marka brzuchu.

Wziął go baran na swe rogi.
Wierzgające tylko nogi
Widać było gdzieś tam w górze,
Tak wysoko ,prawie w chmurze.

Jaś i Stachu w wielkim strachu,
Uciekają co sił mają.
Lecz niestety ,-ach o rety!
Krótkie nogi -w tyłku rogi.

Najpierw Jasiek dostał dzwońca,
I nie było na nim końca.
Baran szybko się obrócił,
Pacnął Stacha i przewrócił.

Bęc na zmianę ,tłuk ich obu.
Ni żadnego tu sposobu,
Niemiał żaden na barana.
Każda próba jest karana.

Takie smary ,nie do wiary!
Kto im robi ?Baran stary!
Ile wlezie młóci obu.
Dosyć mają obaj bobu.

Baran furczy ,chłopcy beczą.
Spektakl z nimi śmieszną rzeczą.
Zamieniły się ich role.
Kto jest baran ? Kto po szkole?

Kuternoga , stary Franek
Na wprost widział ich przez ganek.
Choć się wleką jego nogi
Szybko złapał mocno rogi

I swą laską na podpórkę,
Wnet rozgonił całą zbiórkę.
Chwycił łańcuch kijem machnął,
I z powagą chłopcom żachnął;

-To że jestem ja kaleka,
-To nie wolno kpić z człowieka,
-Mnie przezywać Franek głupi,
-Kto tu rozum ma  małpi !?

-Czas najwyższy przestać chłopcy,
-Czy wam nie wstyd ,gdy wam obcy
-Słuszną tu uwagę zwraca?
-Aby czy się wam opłaca?

Ogarnęła ich pokora,
Raz ze strachu ,też i pora.
Przeprosili Pana Franka.
To na koniec taka wzmianka.

Utarł baran im te nosy
Na jak długo ? Czy ich losy
Znów zakręcą ,czy się zmęczą?
Nie przestaną ,słowem ręczą!





SPRAWY JEŻA

Bajka edukacyjna
Czy tylko dla dzieci ?
15-16 maja 2012


Jeż ma kolce każdy wie.
Lecz na obiad -co Jeż je?

Jestem leśnym redaktorem,
Pytam zwierząt się z humorem.

-Dziku dziki czy znasz Jeża?
-Któżby nie znał tego zwierza.
-Co na obiad więc Jeż je?
-Kto to wie? Ja na pewno -nie.

-Moje żarcie to żołędzie.
-W lesie pełno jest ich wszędzie.
-Trufle -to mój deser taki.
-I smakują mi ,pędraki.
-Nie chcę żeby była chryja,
-Do Jeża ,nie wkładam ryja.

Po czym chrząstnął dość wyraźnie
I urządził błotną łaźnię.

Zapytałem się więc Liska.

Lis od razu mi się ciska.
-Znam ja żarcie tylko Lisa!
-A co Jeż je ? -To mi zwisa!

-Rzeknę tobie Redaktorze:
-Smaczne gąski są w oborze
-I kogutki i kureczki,
-Często robię tam wycieczki.
-Wypatruję kuropatwy:
-Jej pisklęta łup jest łatwy.
-Też jajeczkiem nie pogardzę
-A jedzeniem Jeża ? -Gardzę!

Po czym Lisek z chytrą miną
Z dalszych pytań się wywinął.
Z swym ogonem zamaszystym
Odszedł krokiem uroczystym.

Chodzę ,szukam po tym lesie,
Jakiś odgłos echo niesie.
Słyszę :czkawki lub bekania?
Stoi Jeleń ,obok Łania.
Jeleń mi się pięknie kłania,
Kłania mi się nisko Łania,
Ja zadaję im pytanie,
Oni mówią mi -o sianie.
Coś wspomnieli też o trawie?
I wnet było już po sprawie.

Niedaleko tej polany
Właśnie Niedźwiedź szedł zaspany.
Niedźwiedź, jest Jeleni zmorą.
Po wiosenną było porą.
Język mój jest nader gładki,
To korzystam z takiej gratki.

-Panie Misiu ,niech pan powie,
-Co Jeż zjada w tej dąbrowie?
Miś tak stanął ,myśli chwilę,
Ile jeży ? Gdzie są ? Ile?
-Spałem długo w swej pieczarze,
-O jedzeniu tylko mażę.
-Utkną w gardle mi jak bolce!
-Muszę z jeży obrać kolce!

Włos na głowie mi się jeży.

-Panie Misiu ,nie ma jeży.

-No to jakie masz śniadanie?

Miś -zadaje mi pytanie.

Jam redaktor: Radio Lasu,

W strachu gadam bez hałasu.

-Już myślałem że to danie
-A to wywiad ? -To spotkanie.

Lżej mi ,powiem ,jest na duchu,
Bo Miś myśli o swym brzuchu.

-Cóż chcesz wiedzieć Redaktorze?
-Zjadam wszystko ,co jest w borze.
-Smaczne mięsko jest z jelenia,
-Zjem korzonki ,od niechcenia,
-Czasem udko uszczknę z dzika,
-Ale dzik mi ,często zmyka.
-Zadowolę się sarniną ,
-Nie pogardzę też padliną.
-Pszczoły bronią się uparcie,
-Mimo bólu ,zwiedzam barcie.
-Wszystkie rybki ,nawet śledzie,
-Uwielbiają jeść Niedźwiedzie.
-Na borówki i malinki,
-Z pyska lecą strugi ślinki.
-Cóż Redaktor ,szkoda gadać,
-Choć cokolwiek muszę zjadać.
-Mam zimowe długie posty,
-Nawet zjadam też porosty.

Miś wywiadem się ucieszył,
Ale bardzo się już spieszył.

-W mym żołądku żrą mnie kwasy,
-Czas na obiad ,idę w lasy!

Pot na czole mi się kładzie .
Na me szczęście ,po wywiadzie.

Nie minęła dłuższa chwilka
A za dębem ,widzę Wilka.
I on dojrzał mnie swym wzrokiem.
Znowu godzę się z wyrokiem.
Po czym ,znów wstąpiła wiara,
To Wilczyca była stara.

Znałem ją lat temu kilka,
Więc nie bałem się już Wilka.
Pytam grzecznie się Wilczycy:

-Co Jeż jada w takiej dziczy?
-Pani przecież jest wiekowa,
-To dla pani rzecz nie nowa.

-Panu to ja powiem szczerze:
-Nie wiem ,co jadają Jeże.
-Za to Wilki ,jak Niedźwiedzie,
-Wszystko zeżrą na obiedzie.
-A ja stara ,wilkom zbędna,
-Już nie jestem tak bezwzględna.
-Gdy bez zębów pysk jest gładki,
-Po kimś ,zjada się ostatki.
-I tak sama błądzę w lesie,
-Tam gdzie węch mnie mój poniesie.

Na to smutne tak wyznanie,
Oddałem jej swe śniadanie.
Swym uczynkiem pokrzepiony
Jestem znowu nakręcony.
Pozytywnie oczywiście.

Pod butami szemrzą liście
A ja z wiarą uśmiechnięty
I nie trzeba mi zachęty.

Idę dalej ,w leśne knieje,
I niech co chce ,niech się dzieje.
Tuż na drużce koło jamy ,
Siedział Borsuk załamany.
Łapki zakrywały oczy,
On pod nosem ,głośno psioczy:

-Ty złodzieju! -Ty złodzieju!

-Co się stało Dobrodzieju?
Z troską pytam się Borsuka.

-Taka żmija ,jaka sztuka!
Dalej Borsuk tu rozpacza:
-Znam ja tego porywacza!
-Gdybym był tu ,bym go dorwał!

-Któż się na twą zdobycz porwał?

Borsuk raczej się nie zwierza.

-To są sprawki tylko Jeża!

Lecz tym razem Borsuk rzewny
Z tej rozpaczy ,był wylewny.

-Kiedyś, już go miałem -drania
-Uciekł wprost mi ze śniadania.

Z tą wściekłością i z tą złością
Zajął się wyblakłą kością.

-To są rzeczy niesłychane,
-Że Jeż wlazł tak ,w Pańską jamę?

-Gdy Jeż z głodu bardzo pości
-Choć się boi ,zajdzie w gości.
-Jak ja ,w nocy ,się wałęsa,
-Tu coś porwie ,tam zje kęsa.
-Jest podobne nasze menu
-Z tym ,że Jeż się w moim mieni.

-Więc co lubisz nader bardzo?

-Tym co wszyscy prawie gardzą.

-Ulubione me przysmaki
-To dżdżownice i robaki,
-Szczury ,myszy i norniki
-Krety, jeże i króliki.
-Jabłka ,śliwki ,jęczmień ,gruszki.
-Po tym jadle -ssie paluszki.
-Też pszenice ,kukurydzę,
-Czasem zbieram również rydze.
-I żołędzie i borówki
-Na sałatkę do ryjówki.
-Gąsienice ,komarnice-
-Tak przetrząsam okolice.
-Zjadam gniazda os i trzmieli.
-Trzmiel  mnie kluć się nie ośmieli.

-Bo trzmiel nie ma przecież żądła,
-Ale osa?

-Jest za wątła!

Widzę Borsuk jest zażarty.
Dalszy wywiad już nie żarty.
Wolę zejść mu z drogi bokiem.
I odszedłem cichym krokiem.

Skradam dalej się w tej kniei
Tak ,żeby mnie nie widzieli.
Lecz dostrzegła mnie Wiewiórka ,
Bardzo zwinna ,jak przepiórka.
Wychyliła się z za drzewa:

-Jakże się Redaktor miewa?

Wielką śmiałość do mnie miała,
Bo orzechy dostawała.
Taka sprytna ,sierść puszysta,
Sprawka moja oczywista.

Więc od razu pytam szczerze:
-Powiedz -co jadają Jeże.

-Ja widziałam je z daleka
-Tyle igieł !-Mus -kaleka!?
-Któż by taki ból znów zniósł?
-Gdyby w igły jak Jeż wrósł.
-Myślę ,że to sprawy Jeża ...
-Po kryjomu nocą zmierza.
-Ale powiem Ci dokładnie,
-Co wiewiórki jedzą ładnie.

-Żadne dla mnie znowu śmiechy:
-Wy lubicie jeść orzechy!

-A to Pan się zdziwi wielce!

Pogrążyłem się w rozterce.

-Choć orzechy pewne danie,
-Jem jagody na śniadanie.
-Małe pisklę co zawodzi,
-Na przekąskę nie zaszkodzi.
-Wypić lubię jajko sobie,
-Rześkie . Też polecam Tobie.
-Tylko proszę na surowo.
-Wtedy jest to -bardzo zdrowo.
-Mam sałatkę z pączków drzewa,
-Z szyszek nasion ,gdy rozsiewa,
-Nie pogardzę też owadem,
-Nawet owoc ,mym obiadem.

-Mi grzybiarska bliska wiara.

-Gdy już słońce mocno jara,
-Na konarach grzyby suszę,
-Bo przyprawy też mieć muszę.

No to jestem pod wrażeniem.
Co powiedzieć na to? Nie wiem.
-Zaskoczyłaś mnie tak zgrabnie.
-Muszę uczyć się starannie.

-Tak wypada ! -Moja rada!
I Wiewiórka łapki składa.

Z tej rozmowy ma uciecha,
Za to dałem jej orzecha.

Już wychodzę z tego lasu,
Ktoś narobił w nim hałasu.
Z trwogą patrzę -co za zwierz?
A tu idzie właśnie Jeż!
I po drodze głośno wzdycha,
Liście wącha , albo prycha.
Właśnie w liściach zwąchał żuka.
Ostrym ślepiem  żuka szuka.

-Witam ,witam Pana Jeża,
-Cały dzień za Panem zmierzam.
-Wywiad chciałbym przeprowadzić.
-Czy Pan mógłby menu zdradzić?

Jeż nie zwraca wręcz uwagi.
Widzę tylko ostre dragi
Co wystają nieco z liści.
Pewnie obiad mu się ziścił?
Poczekałem jednak chwilę,
Znów odezwę się doń mile.
Może Jeża pozna świat?
Lecz Jeż robi nowy zwiad.
Bo znów Jeża gdzieś tam niesie .
A ja za nim, po tym lesie!
Patrzę dalej ,pełza żmija
I ze strachu aż się zwija.
Zaraz żmiję dopadł jeż.
Znokautował ją jak wesz.
Muszę przyznać -jest wrażenie.
Skąd ta wściekłość w Jeżu drzemie?
Prędko zżarł ją ,jak parówkę ,
Od ogona aż po główkę.
(Da mi wywiad? Pojedzony.)
Dalej Jeż jest nakręcony.

Z tego szlaku już zygzakiem
Zaiwania ,o ..za ptakiem.
Małe pisklę zrozpaczone.
A me ucho wyczulone.
Wyprzedziłem szybko Jeża,
Odgoniłem tego zwierza.
Jeż popatrzył się nieładnie,
Poczym fuknął na mnie składnie.
I podreptał przez aleje
Gdzieś na oślep , gdzie wiatr wieje.

Ja ostrożnie patrzę na to,
Jest już ciemno ,chociaż lato.
Nie chcę spłoszyć znowu Jeża,
Bo chcę wiedzieć dokąd zmierza.
A Jeż drepta cały czas.
I opuszcza sobie las.

Niedaleko są ogródki.
Pewnie idzie na jagódki?
Wreszcie czuję zamiar Jeża,
Wiem na pewno ,gdzie Jeż zmierza.

Ale co to? Stoi Jeż.
-Czegóż Pan ode mnie chcesz?
-Nie nudźże mnie Pan rozmową ,
-Ja ma porę obiadową.
-Już poniosłem wielką stratę.
-Idźże wyspać się na chatę.
-Gdy normalni ludzie są?
-O tej porze wszyscy śpią!

Po czym się odwrócił Jeż,
W trawie zniknął mi jak wesz .

Dokąd ten nasz świat wciąż zmierza?
Zwierz drugiego zjada zwierza.
Ponoc jest tak z dawien dawna
A najgorsze ,że to prawda!.







KARALUCHY DO PODUCHY

Małym dzieciątkom z matczynej głowy,
Dochodzą szepty bajkowej mowy
Gdy nie chce zasnąć luba pociecha,
Mama powtarza bajki jak echa.

I tak się stało razu pewnego
Matka tuliła synka miłego.
Już rozmydlone ,już miał swe oczka,
A wciąż się miotał ,skręcał jak foczka.

Bezsilna mama co począć nie wie,
Palnęła szybko , tak jakby w gniewie;
Precz karaluchy mi z tej poduchy!
Syn zasnął  ,ale ktoś nie był głuchy.

Szczęśliwa macierz okryła chłopca
Lecz nie wiedziała że piosnka obca,
Że przekręciła na opak słowa,
Wyczarowała - czy bajka nowa?

Rzekła  zaklęcie tak nieopatrznie
Już tylko patrzeć ,gdy wnet się zacznie.
Wyszła od dziecka sama zasnęła.
Jakaś iskierka jakby błysnęła.

Za chwilę druga ,trzecia tuż w chwili,
Za nią znów czwarta , piąta się mili.
Nagle ,z iskierek małe cudaczki ,
Wyprysły żuczki w przedziwne szlaczki,

A rozwydrzani , jakże nieznośnie,
Nie bacząc nocy skaczą radośnie.
Piski i wrzaski ,śmiechy i chichy,
Każdy z nich przecież chwat jest nie lichy.

Silny ,odważny ,szybki i sprytny,
Mocny ,przebiegły i nieuchwytny.
Tak pewni swego ,żadnej obawy,
Oni tu przyszli z chęci zabawy.

Kto zaś zaklęcie niechybnie powie,
To już na zawsze ma ich na głowie.
Bajzel ,śmietnisko -pobojowisko
Jakby mieszkało wielkie urwisko.

Pięć karaluchów z krainy bajki,
To jak pięć zbójów ,zbójeckiej szajki.
Zawsze ciekawscy ,pędzą znienacka,
Szelmowski uśmiech ,brać to piracka.

Merdelek -grubas zgłodniały wiecznie.
Jak ma coś zeżreć  -usiedzi grzecznie.
Żre tak do woli aż brzuch go boli,
Gdy bardzo boli ,to żre -powoli


Ferdelek -cienki ,jak listek płaski,
Straszny chudzielec ,słychać aż trzaski
Gdy zgina nogi w każdym kolanie,
Dziwią się kumple ,że się nie złamie.

Gurdelek leniuch ,wolny obrzydle,
Zamiast pobiegać ,ślizga na mydle.
Jak mu się uda na bańce frunie,
Lekkoduch taki ,nic nie rozumie.

Bzdelek ,trzęsiórek ,ciągle się dyga,
Wpada w panikę jak leśna strzyga.
Byle okazja -mdleje ze strachu,
Za to jest szybki -sprinter w swym fachu.

Trelek -kapitan -silny ,mocarny,
Zagląda wszędzie i jest bezkarny.
A gdy zaskoczy ich nieraz bieda,
Żadnego skrzywdzić na pewno nie da.

Nie byle jacy są to łobuzy,
Ze swoich przegięć chuchają guzy.
Nikt nie wymyślił na nich lekarstwa.
Bo każdy rodzic ,myśli -to łgarstwa

Lubią pobrykać niczym maluchy
W śmiechu ,w zabawie trzepocą brzuchy,
Jeśli zgred stanie jakiś na drodze,
W odwet fantazji popuszczą wodze.

A wtedy biada ,rodzicom biada
Na nic się zda tu pomoc sąsiada,
Na nic zadane wszelkie zabiegi
Zaradzą w porę ,knują przeszpiegi.
-------------------------------------

Ale fajowo ,wytworna chata
Gurdelek żachnął -będzie na lata.
Oj będzie będzie mnie też się zdaje,
Trelek wtóruje z zachwytu wstaje.

A wam chłopaki ? Mnie się podoba.
Prawie -jak w zamku .Jasna choroba,
Ferdelek mlaskał w wielkim podziwie.
-Kołderka miękka -przytulał ckliwie.

Parę podskoków jak z trampoliny
I hop z kołderki bez żadnej liny.
Dywan mięciutki na szczęście z owcy ,
Stanęli twardo mali cyrkowcy.

Merdelek w nerwach wszystkich pogania.
Grubas dziś przecież był bez śniadania
I bez obiadu ,nad czczo jest w akcji.
Choć ociężały -rwie do kolacji.

Z rozpędu ślizgiem jak zawieruchy
Mkną po podłodze karace brzuchy
O jejku jejku ! O rany bomba!
Bum bum bum -każdy niezdarna trąba.

Na śliskiej drodze dotkliwa kraksa
To była jazda -wszyscy na Maksa
Trelek nie piska Merdelek wcale
Gurdelek chciałby robić tak stale

Bzdelek ,Ferdelek zadowoleni
Dwa guzy więcej ach cóż to zmieni.
Tacy urwisy nie znoszą wpadki,
Bez ceregieli podnoszą zadki.

Dalej do kuchni -pierwszy Merdelek
Zwąchał swym nosem słodki eklerek.
Za nim bez sprzeczki pędzi czwóreczka,
Nikt nie odmówi sobie ciasteczka.

Przed nimi jednak trudne wyzwanie,
Muszą się wdrapać po stromej ścianie.
-O rany rany ,spadnę z tej ściany
-I znowu będę poobijany.

Bzdelek się ścina ,przeżywa trwogi
Jemu już teraz dygocą nogi,
Patrzy na Trelka ,wzrusza ramieniem
Trelek przedrzeźnia go ze zdziwieniem.

-karaluch jesteś nie żaden znów tchórz?!
-Trzęsiesz się tylko ,mózgownicą rusz!
-No całkiem spoko mucha nie siada
-Która by śmiała , ze ściany spada.

Tak mu w tym strachu nawinął w pięty
Zdążył już zdrętwieć -stoi nieugięty.
Masz babo placek ,wzdycha Gurdelek,
Sztywniak na dole w górze eklerek .

Ferdelek na to ;extra drabina
Jak się nam Bzdelek tak już napina.
W czterech oparli pod pajęczynę
Prowizoryczną z Bzdelka drabinę.

Górska wyprawa alpinistyczna
Po pajęczynie  nazbyt drastyczna.
Krzyżak w ukryciu zaciera szczęki ,
Komu zaciśnie -przeżyje męki.

Pająk już czuje drgające sieci,
Zerka z za węgła kto sieci szpeci,
Kto śmie mu czynić tak wielką drwinę,
Kto tak bez strachu wszedł w pajęczynę.

Któż wpadł na pomysł taki szalony
Szczenę rozwiera ,wielce zdumiony.
Ślepia wytrzeszcza ,przeciera łapą
A nie był przecież on żadnym gapą.

Tak zamerdali na wszystkie strony,
Z nagłej rozterki nie był skupiony.
Sześć  oczu patrzy -z zdziwienia klapnął,
Zdążyli przebiec zaczem się skapnął.

Trelek przez ramię dojrzał go z góry;
-Żeby nas złapać trzeba fachury !
Wystawił język -trele morele,
Zagrał na nosie -nas jest za wiele .


Krzyżak ze złości aż jadem syknął,
Do pustych sieci gość nie przywyknął.
Wstrętny robalu dam ci fachurę
Jeszcze cię złapie i zedrę skórę.
------------------------------------------
Głośno mlaskają ,trzepocą czułka,
Rozkosznie ciasto łykała spółka.
Bzdelek na dole ledwo z drętwoty
Wyszedł biedactwo ,już ma kłopoty.

Pająk go dojrzał ,schodzi po linie,
Bzdelek niechybnie za chwilę zginie!
Pająk już blisko ,cieknie mu ślinka,
Już ma go prawie -szum -świst -tyć -chwilka.

W jednej sekundzie Bzdelek na blacie
-Co tam chłopaki ? -Jak się tu macie?
Nie reagował nikt mu na słowa
Skubali ciacho jak trawę krowa.

-Aście koledzy !? -żachnął się Bzdelek
-Nie ma co czekać -wskoczył w eklerek
Już liznął masy ,już szczypnął ciasta,
Tyle chrupania ,jaka omasta,

Każdy z nich był tu smakoszem wielkim,
Zapomniał Bzdelek o świecie wszelkim .
Po dłuższej chwili kończyli jadło
A tuż za oknem jakby pobladło.

Kończy się nocka świtać zaczyna.
-Nam się czas schować -za mną drużyna
Zarządził Trelek ewakuację,
Wszyscy są zgodni ,przyznali rację.

Skoczyli migiem po pajęczynie.
-No świnie podłe ,no podłe świnie!
Krzyżak odgrażał strzelał oczami.
-Jeszcze was złapie ,uśmiercę drani.

Lecz w jednej chwili jakby zniknęli,
Z prędkością światła przed siebie mknęli.
Pęd na wariata ,byle do przodu
Muszą uniknąć słoneczka wschodu.

Brzasku promienie w poranku słońca
Były by rychłym bajeczki końca.
Brać to czaderska -hopsa w kołderkę
Przecież nie pójdą na poniewierkę.

Zanim zaklęcie ich tu przywiodło
Po drugiej stronie źle im się wiodło.
Choć to bajkowe są ananasy
W świecie realnym ,tu mają wczasy.

Wrócić więc nie chcą .Za wszelką cenę
Zrobią teatrzyk czy śmieszną scenę
Byle muc zostać  ,beztrosko brykać.
Czyżby zasnęli ? -przestali fikać.
----------------------------------


================================
Godzina siódma wstała już mama
Krząta się w kuchni jak zwykle sama.
Pichci śniadanie ,ma być dziś szynka
Bułeczka ,jajka ,wszystko dla synka.

Smacznie przysypia jeszcze dziecina.
Drastycznie skacze adrenalina
W kuchni mamuni -chapło ją deczko ,
Do jej kawuni znikło ciasteczko.

Wielce zdziwiona ,choćby okruchy,
Dokoła ślady jakby od muchy.
Zgłupiała mama ,oczom nie wierzy.
Był wczoraj placek ,sam talerz leży.

To nie do wiary ,mruka pod nosem
Któż ją urządził takim bigosem?
Przecież Mareczek dzieciak za mały
Na palcach ?-rączki by nie dostały.

Psa niema w domu ,czyżby kocina?
Nasz bury kotek ciastek nie wcina .
Sama od siebie śledztwo prowadzi.
Zajrzeć pod kołdrę nic nie zawadzi.

Może Markowi tata w sekrecie
Kupił mu pieska na pięciolecie ?
Tak ją coś pika coś ciągnie łóżka,
Odkrywa kołdrę ,mignęła smużka.

Jakaś jaskrawa ,jakby świecąca,
Dziwnych kolorach ,zachwycająca.
Bez przerażenia ,chwila zdziwienia,
Przetarła oczy ,jak z  osłupienia.

Jestem zmęczona ,tak pomyślała.
Już miała odejść ,do kuchni chciała,
Lecz tuż za głową synka Mareczka
Leżała sobie mała karteczka.

Wzięła do ręki tak z ciekawości.
Kto nas przywołał niech nas ugości.
O naszych brzuszkach niech nie zapomni,
Bo my jesteśmy ogromnie głodni.

Chcemy poranne jadać śniadania
Smaczne obiady mieć bez gadania,
Słodkie desery i podwieczorki,
W wieczór kolację -miłe potworki.

Ale żartowniś nie chce się przyznać
Chciał mi z humorem swe grzechy wyznać
Mama tak tatę w uśmiechu zdała,
Głowy już ciastkiem nie zaprzątała.
----------------------------------------
Tuż pod poduszką słychać tymczasem;
Ale my dali nogi za pasem,
Dobra robota ,co nie ,chłopaki?
Sprytnie nam poszło całkiem bez draki.


Nic się nie kapła ,ślepa skubana
Jak każda baba zaspana z rana.
To dla nas szczęście ,że nie kumata,
Mogła być w ruchu kuchenna szmata.

Przesadzasz Bzdelek daj sobie siana,
Nie siej paniki nam tu od rana.
Skarcił go Trelek ,czas nam wyłazić
Słońce na dobre przestało razić.

Masz jakiś pomysł na tyle śmiały?
Ferdelka łapki już wszystkie drżały.
Już go swędziała nawet skorupa,
Lubi coś robić, najlepiej z głupa.

Nieplanowana akcja z marszruty
To jak w piosence wesołe nuty.
Już w pogotowiu czekała reszta
Na śmiały rozkaz swojego herszta.
----------------------------------------
Marek się wreszcie wykluł z łóżeczka
Pojadł szyneczki dopchnął jajeczka
Umył swe ząbki i umył oczy
Ale do mamy markotnie psioczy;

Nie chce mamusiu iść do przedszkola.
Co znowu synku ,taka niedola,
Biją w przedszkolu mego synusia ?
Zażartowała z Marka mamusia.

-Nie .-Ale nuda .-Jaka znów nuda?
-Zbieraj się szybko ;-mała maruda.
-Nie wiesz że mama do pracy musi?
Z humorem Marka za kołnierz dusi.

-No dobrze mamo wiążę już buty
-Przeżyję jakoś dzisiejsze smuty.
W swym foteliku zapięty pasem
Z mamusią jedzie z lekkim grymasem.
-----------------------------------
No co jest chłopcy ? Co się dygacie?
Sami jesteśmy w tej wielkiej chacie.
Zwiedzamy co nie? Dawaj w komnaty!
Żwawo ruszyli do boju chwaty

Jaka ogromna ,patrzcie ,lodówa
Na kota urok -Merdelek spluwa .
Nie poradzimy ,stalowa brama
I nie otworzy się przecież sama.

O głodnym pysku cóż my możemy
Wymyśl coś Trelek albo padniemy
Ty galareto ! Ty głodomorze !
Ile ten Merdel sam zeżreć może?

Trelek aż westchnął lecz sam miał smaki.
-Trzeba nam sposób ,myślcie chłopaki!
-Wrota jak w zamku szczelne stalowe
-Nie do otwarcia na moją głowę.


Wtem nagle trwoga i przerażenie,
Każdy z nich dostrzegł mroczne spojrzenie.
Stali w bezruchu jak skamieniali
Nie mogli pojąć ,że plamę dali.

W swojej beztrosce .bezdusznej wiary
Miały zbyt prędko nadejść nań kary?
W rogu pod cieniem kaloryfera
Kocur swą paszcze groźnie rozwiera.

A przy tym wielce rozszerza oczy,
W dziwnym skupieniu na nich się boczy.
Nie widział dotąd takie stworzenia,
Oczy tarł łapą z tego zdziwienia.

Ta chwila krótka ,dla nich zbyt długa,
W jednej sekundzie mignęła smuga.
Nie było komend ,nawet zachęty,
Ledwo co uszli -każdy przejęty.

Taki sprint dali jak wyścigówka.
Dla kota raczej to łamigłówka.
Kot ten ciamajda ,jest już zbyt stary,
By się nie ruszył ,miał mało pary.

Zamknął swe oczy ułożył głowę
I wszczął mruczando -kocią wymowę,
Jak każdy kotek tak sobie chrapie
Kładąc wygodnie głowę na łapie.

Gdzie macie gały o wy gamonie
Trelek ze złości aż cały płonie.
Już chciał przywalić najlepiej Bzdelka,
Łatwiej mu trafić ,skorupa wielka.

Jak nigdy wcześniej Gurdelek wtrąca;
Mam świetny pomysł !-drzwi na zająca!
Przestań się pienić ,posłuchaj chwilę,
Zajrzałem znowu kocur śpi mile.

I co nam z tego ? teraz się nudzi
Gdy nas usłyszy znów się obudzi!
Odszczeknął Trelek jeszcze narwany.
O to mi chodzi ,będzie  zaspany

Gurdelek dalej .Prosta robota,
Znienacka z hukiem pogonię kota.
Jak chcesz to zrobić  przebrzydły leniu?
Trelek się pyta .Gurdel- w cierpieniu.

Trzeba mi nitkę mocną a długą,
Złączę lodówkę nią z tą paskudą
A potem igła ,może być szpila ,
I nią pik w ogon -cudowna chwila.

Bałuszą oczy z niedowierzaniem,
Jak on podołał z takim wyzwaniem,
Leniuch obrzydły ,taka niemota,
A taki pomysł na tego kota!

Na cztery łapy każdy z nich kuty.
Minęły chwile może minuty
Z werwą buszują ,w jakimże  znoju
Opanowali biurko w pokoju.

Na samym wierzchu w jednej szufladzie
Cała ferajna jest na naradzie.
Znaleźli nici nawet kordonek,
Wszelakie igły i mały dzwonek.

Sam Trelek wodzi jest w swym żywiole
Dopięte plany każdy zna rolę
Ferdelek igła ,dzwonek Merdelek ,
Kordonek toczą z Bzdelkiem Gurdelek.

To niebezpieczna bardzo robota
Więc Trelek śledzi z ukrycia kota,
Wszystkim kieruje w największej ciszy,
Jak najdyskretniej ,bo kot usłyszy.

Dzwonek na karku ,napięta lina,
Wtem przeraźliwa kocia jest mina
Jakby lew ,zagrzmiał z pustynnej ciszy
Rwał kot na oślep chcąc złapać myszy

Kurczowo Ferdel trzyma się igły
Nie zdążył skoczyć ,kot niedościgły
Pędzi na oślep ,Ferdel na kicie
Z wbitą iglicą w ogon sowicie.


Jeśli się podoba to bardzo proszę o komentarze
I napiszę  dalszą cześć



17 sierpnia 2010

URWISY I KONIEC ROKU SZKOLNEGO

Koniec roku już wakacje,
Na stojąco są owacje,
Wszyscy klaszczą ,biją brawo,
Toteż w szkole wreszcie klawo.

Blisko Marka Jaś i Stachu,
Rozmawiają dziś bez strachu.
Nikt nie zwróci im uwagi,
Koniec stresów i powagi.

Znowu wolność i swawola,
Można w okno strzelić gola.
Już na plecach mają ciarki.
Może figiel z  małej miarki?

Coś na biegu zrobić muszą,
Nie inaczej ,się uduszą
Dech zapiera ,krew się burzy,
Taki spokój im nie służy.

Jaś w kieszeni ma rureczkę
Ją użyje za chwileczkę.
Wybrać tylko mu ofiarę,
Jakąś beksę lub niezdarę.

Pyta więc się cicho Marka,
Lepsza Zosia ?Czy ta starka?
Co w gimnazjum tak dryluje,
Niech ta zołza raz poczuje!

Marek na to odpowiada.
E ,dziewczyny ,nie wypada.
Jak cię korci tak na amen,
Zrób potężny tutaj zamęt.

Coś wymyślił , ?Gadaj szczerze !
Tak nie zrobisz ,nie uwierzę.
Tu wypuszcza Marek Jaśka,
Trąca lekko ręką Staśka,

Zaraz Stach mu w tym pomoże,
Jaś zaręczy na honorze,
Obaj o tym tylko marzą,
Zrobi wszystko co mu karzą.

Jakżeś Jasiek taki cwany
By twój figiel był udany,
Dyrektora ustrzel w czoło,
Wtedy będzie nam wesoło.

Tak jest Stachu ?, Dobra rada ?
Mi pasuje ta parada,
Stach mu odparł z poważaniem,
Spotkasz z wielkim się uznaniem,

W pogotowiu mamy nogi
Jaśku ,przyjacielu ty nasz drogi.
By zamiaru nie odkładał
Też mu Stachu tak przygadał.

Macie wąty ? Jest powaga
Nie wątpimy ,twa odwaga
Masz ją Jasiu !Co tu gadać ,
Na kolanach nam trza padać

To jak ?Walisz w dyrektora ?
Pewnie .Jest najwyższa pora!
Zrobił donos mojej mamie!
Ja mu za to zrobię znamię!

Wziął do buzi pięć kąkoli
Jak nie dmuchnie i wyzwoli!
Prosto w oko ,z rurki z śliną
I dyrektor z głupią miną

W jęku łapie się za oko.
Dostał w czoło ? Dostał !Spoko .
Poruszenie ,głowy w koło,
Nagle chłopcom nie wesoło.

Zośka pokazuje palcem,
Chociaż stała przed tym malcem,
Mała -wielka wiercipięta,
A na Jaśka jest zawzięta,

Ma ku temu swe powody,
Jaś wywalił na nią lody.
I ze śmiechu strzeżył zęby,
Teraz włosy ma jak dęby .

Patrzą wszystkie na nich oczy
Ale Jasiu się nie boczy,
Wręcz przeciwnie ,pewna mina,
Gdzież by była jego wina.

On najmniejszy z całej trójki,
Taki grzeczny ,żadnej bójki
Nie jest z niego nawet wandal,
A dopiero taki skandal!?

I przytomność ma umysłu ,
Skrycie rurkę bez namysłu
W kieszeń spodni Marka chowa,
Niech poleci jego głowa!

Nieświadomy Marek sprawy
Uśmiechnięty ,bez obawy,
Nagle ! poczuł coś w kieszeni,
Szybko mocno się rumieni.

Wrosły w parkiet nogi obie,
Nie poradzi Marek sobie,
Cały drętwy ,mokre ręce,
Taki prezent ma w podzięce!

Co ty Jasiek !Takaż świnia !
Nikt cię jeszcze nie obwinia,
Trzymaj fason ,nie bój żaby,
Mocne nerwy mają draby!

Jasiek szepcze mu pod nosem
Ze zjeżonym mocno włosem.
Cóżeś myślał  ? Sam dostane ?
Razem piwo mamy lane !

Weź te rurkę włóż Stachowi,
Niech się Stachu teraz głowi !
A najlepiej ,to włóż Zosi.
Ona wszystko dobrze znosi.

Zresztą widać jaka jędza,
Na nią spadnie cała nędza.
Do nas nikt się nie przyczepi.
Taka myśl ,od razu krzepi.

Szarpie Marek Stacha spodnie,
Jemu rurkę niewygodnie
Włożyć Zośce do kieszeni,
Tylko Stachu los ich zmieni.

Choć ma w rękach duże drżenie
Wykonuje polecenie.
Suche macie jeszcze gacie ?
Jest w kieszeni ,w jej chałacie

Tu z ironią ,też ze śmiechem,
Również z ulgą-koniec z pechem.
Sklecił Stachu te wyrazy
Razem sztama ,bez obrazy ?

Razem Stachu ,razem wszędzie,
Tylko razem nic nie będzie,
Dobry pomysł jest szalony,
Marek odparł ucieszony.

Całkiem by się im upiekło
Lecz niestety im się bekło
Za plecami pani stała
I zdarzenie to widziała

Wywołała ich z szeregu
Tak znienacka szybko w biegu
Winowajcy są to właśnie!
Strach w ich oczach , blask w nich gaśnie

Wszystkie na nich patrzą panie
Teraz w domu będzie lanie
Gorzko westchnął jeden malec
Widząc srogi ojca palec

Cóż wam chłopcy tak odbiło?
Do wakacji wam się ckniło?
Sam dyrektor groźnie pyta,
Wam potrzebna jest wizyta,

I to szybko ,u lekarza,
To tak samo się nie zdarza!
Macie chłopcy A De Ha De!
To naprawdę bardzo złe!

Opuszczona każda głowa,
Nie rozumią ani słowa.
Co takiego jest to De ?
Co dyrektor od nich chce ?

Nie wystarczy w domu lanie ?
Na co lekarz ? I spotkanie ?
Zastrzyk w tyłek jest musowo,
Będzie bolec ,i to zdrowo!

Widzisz Jasiek ,twe pomysły!
Twoje Marek !I łzy trysły.
Trójka rześko beczy cała
Sroga kara ich dorwała.

Lecz ta dzisiaj ich porażka,
To epizod ,mała fraszka.
Jest początek dziś wakacji
I nie koniec smyków akcji.

Zgrani są to przyjaciele,
A pomysłów ,mają wiele.
Cóż ?Że spotka czasem kara,
Prawda taka ,jak świat stara,

Lubią figle chłopcy mali
I nie myślcie ,by przestali.
Trzeba mieć ich na uwadze,
Tu rodzicom wszystkim radzę.




20 września 2011

RÓŻANKA I JEJ WUJ SZCZEŻUJA

W pewnej rzeczce ,w śród zarośli,
Mała rybka aż się złości.
Nie dlatego ,że zła była,
Ale bardzo się martwiła.

Urodziły się dzieciątka
Nie dwa ,nie trzy i nie piątka.
Całe stado ,dwa tysiące
Są jak pchełki wszystkie brzdące.

Skaczą w prawo skaczą w lewo,
Tu korzenie tam znów drzewo
Jak to dzieci ,nie ma zgody,
A w około mnóstwo wody.

Co tu robić ? Rybek tyle,
W toni zgubią się za chwilę.
Tak maleńkie ziarnka piasku
Mogą znaleźć się w potrzasku.

Kleń żarłoczny blisko siedzi,
Już na pewno rybki śledzi.
Roztrzęsiona mama cała
O swe dzieci tak się bała.

-Na te smyki nie ma rady,
-Gdzie ten tato ?Od parady?
Woła mama zatroskana,
-Nie poradzę przecież sama.

Chmura gęsta jak na niebie
Tyle rybek obok siebie.
Tata mamie dawał wsparcie,
Z drugiej strony stał na warcie.

-Znów nic złego się nie stanie.
-Jestem  ,jestem tu kochanie
-A radzisz sobie jakoś tam?
-Bądź spokojna ,o tyły dbam

Minął dzień a po nim dwa dni,
Czy to jawa ,czy im się śni ?
Mama ledwo już się trzyma
Tata ,przewraca oczyma.

Niby przecież chleb powszedni.
Nie zmrużyli oczu biedni,
Jakże ,w nocy też czuwanie
A nuż złego coś się stanie.

-Wiesz co mężu ?-rzekła mama,
-Ja zostaje z dziećmi sama
-A ty znajdź mi gdzieś przedszkole,
-Nasze dzieci tam mieć wolę.

Zmarszczył tato brew na czole,
Ruszył szukać to przedszkole.
Płynie z nurtem przez korzenie,
Najść przedszkole to marzenie.

Bystra woda kipiel biała
Mała rybka wnet ustała.
Płetwy tycie ogon tyci
Nagle ,jak ją coś nie schwyci,

Dorwały ją grube kleszcze,
Tak ogromne ,tak złowieszcze.
-To już po mnie !-tato krzyczy,
W kleszczach został jak na smyczy.

Chce się wyrwać przerażony,
Chce do dzieci ,chce do żony.
Co sił szarpie się wygina.
-Tego wina kto się wcina.

Nagle rak przed jego nosem
Odezwał się grubym głosem.
A ogromny jak dwie góry,
Taki straszny i ponury.

Przygląda się groźnym okiem.
To spotkanie jak ze smokiem!
-Rachu ciachu rachu ciachu
-No co stary ? Coś ty ,w strachu ?

-Pustelniczy żywot wiodę,
-A ty wszedłeś w moją szkodę.
-Co się zbliży wszystko łapię
-A najwięcej ,łapię -gapie!

-Mój kręgosłup cały trzeszczy
-Wypuść raku mnie z tych kleszczy,
-Obiad ze mnie byłby marny,
-Dla mych dzieci koszmar czarny.

Bardzo raka prosi tato.
A rak jemu ,odrzekł na to.
-Coś ty stary, ryb nie jadam,
-Rachu ciachu ?-tylko gadam.

-Raczej żyję z każdym zgodnie,
-Zwracam wolność ,płyń swobodnie.
-Dzięki bardzo dobry raku
-Lecz za bardzo nie znam szlaku,

-Gdzie przedszkole znaleźć mogę,
-Możesz raku wskazać drogę?
-Nie słyszałem o przedszkolu.
-Ja tu mieszkam w szczerym polu,

-Popłyń stary ze dwie mile,
-A dopytuj się co chwilę,
-Rzeka długa ,woda rwąca,
-Gdzieś przedszkole jest dla brzdąca.

Rak tak radzi acz nie wierzy,
-Bądź my stary ,bądź my szczerzy,
-Rwąca rzeka ,woda zimna,
-Opieka lepsza rodzinna.

Ruszył tato znów płetwami
W drogę zabrał się z falami.
Ale rzeka bardziej rwąca,
Nawet szybsza od zająca.

Co sił zmaga się z tym prądem,
W wir wpadł  ,obraca się z rondem
Coraz szybciej szybciej w koło
Jest nie dobrze ,nie wesoło.

Piana bucha wrze tu woda
On bezwolny niczym kłoda,
Z bezsilności zamknął oczy
Po dnie ,jak patyk się toczy .

Wreszcie wypadł z tej kipieli
Za ogonem się już mięli.
A strudzony jest już srodze.
Płynie dalej, jaz na drodze ,

Jest zatoka ,tuż za jazem.
Znów -udało się tym razem.
-Kacze mydło -to się ślizgnę.
Ledwo wpłynął na mieliznę.

Kto ma umysł troszkę zdrowy,
Pływać dalej, nie ma mowy.
Zacumował przy kamieniu
Chcąc odpocząć w jego cieniu.

Podparł kamień ,ciężko dyszy,
Za plecami kogoś słyszy
Jakby kamień .Czy on gada?
-Kto mą muszlę ? Kto przysiada ?

Już miał dosyć nowych hecy
Jednak ,spojrzał za swe plecy.
A z kamienia dwie połówki,
A z połówek czułki z główki.

Jakieś takie dwie poczwary.
-Na co czekasz ?No co stary?
-Odsuń mi się od muszelki!
Wrzeszczał nad nim kamień wielki.

Co ci szkodzi twarda skało,
Przecież ci się nic nie stało.
Ze zmęczenia już nie mogę,
Chcę odpocząć w dalszą drogę.

Wydał tato ciche słowa.
-A to mi nowina nowa.
-Nie ostatni tyś i pierwszy,
-Nasłuchałam się tych wierszy.

-Już dwa lata tkwię w tym mule,
-Nie roztkliwiaj mnie tak czule,
-Tu co chwilę o me ścianki
-Obijają się kijanki!

-Jest mój domek podrapany
-Dawno nie był malowany.
-Cóż żeś słaby źle się czujesz
-Ale domek mi rujnujesz,

-Szukaj sobie inną grzędę!
Dostał tato reprymendę.
Twarde słowa z twardej skały,
Mu nadzieję odebrały.

-Niech tak będzie ,niech mnie nurty
-Niech mnie porwą od twej burty.
-Niech utopią wiry rzeczne.
-Moje dzieci drogie grzeczne

-Wszystko jedno ,wszystko na nic,
-Nie pokonam barier ,granic.
-Zaraz oddam swego ducha.
Kamień zaś ,uważnie słucha.

-O czym mówisz mała rybko?
-Mów mi prędko !Mów mi szybko!
-Twoje słowa niedorzeczne!
-Gdzie te dzieci takie grzeczne?

-W górze rzeki ,tam za tamą
-Z moją żoną a ich mamą.
-Zostawiłem z troską wielką.
-A borykam się z muszelką.

I w nieszczęściu szczęście bywa.
Mała rybka znów się zrywa.
Na myśl o swojej rodzinie
Postanowił ,że -nie zginie!

Niby czary ,a nie czary.
Nabrał w siebie znowu wiary.
-Taką mam już ojca rolę
-Muszę znaleźć to przedszkole!

Uśmiechnęła się też muszla,
Złość z jej wnętrza szybko uszła.
I rozwarła się na strony
Powiedziała -płyń do żony !

-Płyń do dzieci mała rybko!
-Płyń do domu ,ale szybko!
-A i o mnie powiedz żonie
-Spraw się biegiem ,na ogonie.

-Mówi z serca ci szczeżuja
-Nie przedszkola ,ale wuja
-Potrzebują twoje dziatki,
-I bezpiecznej dużej klatki.

-Jam szczeżuja ,małża wodna
-I przyjaciół zawsze godna,
-Już na ciebie nic nie wrzeszczę,
-Przedstaw ty się rybko jeszcze.

-Tom różanka ,z pra pradziada,
-Mam kolory z pąsów róży
-I ten róż mi dobrze służy
-Zwać różanką mnie wypada.

-Twoje dziatki więc różowe ?
-Życie chcę mieć kolorowe .
-Kolor róży dobrze wróży
-Niech nam razem zawsze służy!

-Czy ja dobrze to miarkuję?
-Aż me serce mocniej czuję!
-Mam poprosić cię szczeżuję
-Niech mi dzieci wychowuje?

-Już nie miarkuj rybko tyle,
-Daj narybek mi za chwilę.
-Każde dziecko twe różanka.
-Wpłyną do mnie ,jak do dzbanka.

-Jest bezpieczna klatka moja
-Jak sejf ,twarda to ostoja.
-Do niej schowa się wycieczka,
-Jak zgłodnieją ,dam im mleczka.

Tak od wieków ,tak bez przerwy,
Małym rybkom przeszły nerwy.
Mają w rzece swego wuja,
Wychowuje je szczeżuja.





29 października 2011
O GRODZIE KRAKA CO BYŁA W NIM DRAKA

Dawno temu do wrót Kraka,
Przybył straszny Zabijaka.
Rycerz groźny i ponury
Wielki jak dąb lub pół góry.

Zarośnięty łeb w pokrzywy,
Groźny zez i nochal krzywy.
U podbródka capia broda
Cuchnął ,jak z rynsztoka woda.

Z nikim się nie patyczkował,
Palił grabił i szlachtował.
Gród w nieszczęściu ,wielka trwoga,
Nastał chaos i pożoga .

Wejść mu w drogę ,była zbrodnia.
Unikali go jak ognia.
Z resztą nikt mu nie dał rady.
Jednym słowem strach padł blady.

Rajcy i wszyscy mieszczanie
Lordowie i dworskie panie
I w sukiennicach przekupki,
Chowali przed nim głów czubki .

Krak z tytułem księcia grodu
Zapadł się w obłokach smrodu.
Wziął ze sobą swą drużynę,
Wskoczył z nimi pod pierzynę.

-Tu wam lepiej być druhowie
-Niż uciekać po Krakowie,
Tak rzekł ,tuląc się w ich środku,
Księgi milczą o tym przodku.

Nie wspomnieli kronikarze,
W ustach woda ,zwyczaj każe.
Wstydzili się pośmiewiska
Znana słabość wszystkim bliska.

Gród tak sławny w świecie całym
Tchórze sami ,z duchem małym.
Odważnego w żadnym domu.
A honoru bronić komu?
--------------------------------
Książę przy mnie nazbyt mały,
Nastał dzisiaj dzień mej chwały.
Zliczę szybko wszystkim kości.
Sam zabiorę całe włości.

I gród wezmę w posiadanie
Któż ma śmiałość ,któż mi stanie
Na mej drodze i powstrzyma?
Groźnie zezował oczyma

Nie któż inny ,Zabijaka.
Jak tą mysz przegonię Kraka
Będę księciem ,władcą grodu
Prędzej niż słońca zachodu!
----------------------------
-Pewnie już masz  odleżyny?
-Wyłaź Kraku z pod pierzyny!
-Zdejmuj z głowy tą koronę!
-Córkę oddaj mi za żonę!

-Jeśli nie nosisz spódnicy
-W podniesionej stań przyłbicy!
-Na grunt wyzywam ubity
-Cię i druhów twojej świty!

U wrót bramy stał już zamku
W chwale wrzeszczał o poranku.
Przeraźliwym groźnym rykiem
Jakim on to wojownikiem,

Lub najdzikszym z dzikich zwierzę.
Mury zatrzęsły się  ,wieże.
Rozpierzchli się w mig dworzanie.
Co się stanie to się stanie.

Biada biada  ,straszna biada
Zabijaka gród napada.
My nieszczęśni ,nasze losy!
W zawodzeniu słychać głosy.
---------------------------------
Trzęsie się trzęsie pierzyna,
Trzęsie się trzęsie drużyna ,
Boją się lochów ,ciemnicy.
-O wy trutnie , nikczemnicy!

Rozzłościła się księżniczka
Tak doniośle  jak perliczka.
(Jest perliczka taka kura
Gdy już wrzaśnie lecą pióra)

-Gdzie lwia męskość i odwaga?
-Gdzie majestat i powaga?
-Gdzie jest służka choćby jedna?
-Zostałam tu sama biedna .

A na imię miała Wanda.
-To jest przecież wielki skandal !
-Zostawić tak białogłowę!
-Z takim zbirem na rozmowę?

-Jestem młoda ,mam obawy
-Brać w swe ręce musze sprawy?
Wzywa wszystkich w majestacie!
Lecz ze strachu trzęśli gacie.

Nikt nie wyszedł bronić zamku
I księżniczki i jej wianku.
Kto obroni grodu mury?
Żaden -wokół same szczury.
---------------------------------
Wzięła oddech dość głęboki
Z wielką werwą ,szybsze kroki.
Była przecież energiczna,
A poza tym ,bardzo śliczna.

Otworzyła zamku wrota.
-Nie pogonił ci nikt kota!
Tak wrzasnęła z wielkim hukiem.
Zabijaka nie był mrukiem

Lecz go ścięło aż zatkało,
-Co ! -Zatkało cię kakao!
Dalej wrzeszczy ile siły,
-Jeśli chcesz mnie , masz być miły,

-Masz natychmiast zgolić brodę
-I namydlić mocno wodę,
-Żeby piana w niej aż stała,
-Będę zaraz ciebie prała!

-Jak już będziesz wreszcie czysty
-Pójdziesz sam do okulisty,
-To następna moja teza,
-Niech ci skoryguje zeza.

-Potem masz iść do fryzjera
-On ci z głowy powydziera
-Wszystkie chwasty i porosty,
-Podasz rękę ? Układ prosty!

Groźny rycerz -Zabijaka
Znieruchomiał jak pokraka,
Szczenę skrzywił ze zdziwienia,
Rękę cofnął od niechcenia.

Z krzywej gęby -na pół słówka,
Zaczął bełkot ,ot -wymówka.
Chciał powiedzieć drżącym głosem
Że nie zgadza się z tym losem.

Lecz mu Wanda weszła w słowa.
Mądra była białogłowa.
Widząc myśli swą przewagę
Rzekła -skup pan swą uwagę.

-Czy rozumiesz waszmość słowa?
-Musi w tobie być odnowa
-I nastąpić szczera skrucha,
-Czy mnie waszmość dobrze słucha?

-Masz być elegancki ,schludny!
-A na razie jesteś brudny.
-I ten nos mi nie pasuje
-Elegancję przecież psuje.

-Z nosem pójdziesz do medyka
-Niech ci dziurki poprzetyka
-A jak trzeba naprostuje,
-Krzywe nosy mają zbóje!

-Taki wygląd nie uchodzi
-Wręcz przeciwnie ,tylko szkodzi!
-Ma być ładny zawsze Książe
-No  ,niech waszmość się wywiąże!
=========================
Taka młoda ,taka ładna,
Taka zgrabna i powabna.
Ale baba ta jest hersztem.
To się skończy mym aresztem.

Czyż bym ja się znów dziś uchlał?
Tak pomyślał i aż struchlał.
Nie -to niemożliwe -Drogi-
- Boże - jak stał szybko w nogi.

Ledwo trzymał w dłoni wodze
Został po nim kurz na drodze.
Nawet koń co wierzchem nosił
-Prędzej wiejmy szybciej -prosił.
--------------------------------
Bez zbytniego czoła potu
Tak pozbyłam się kłopotu,
Mam nadzieję że nie wróci,
Tylko ojciec mnie mój smuci.

Pomyślała sobie Wanda.
Tu na zamku też jest banda,
Same zera same tchórze
Nic dobrego im nie wróżę.

Zawołała księcia Kraka.
-Słuchaj ojcze ,rzecz jest taka.
-W tym obliczu mej zagłady
-Nikt nie pomógł ,żadnej rady.

-A nie wspomnę ojca roli.
-Który ojciec tak pozwoli
-Córkę zbyć na pastwę losu,
-Brak mi nerwów ,brak mi głosu.

-I dlatego ja w nagrodę
-Chcę panować nad tym grodem.
Krak koronę ściągnął z głowy
Oddał w ręce białogłowy.

Na pamiątkę tej wiktorii
Przeszła Wanda do historii.
Każda panna wianki robi
Urodziny Wandy zdobi.

Kto zachłanny -nie jest szczodry!
Tacy ponoć są z za Odry!
Zaś z nad Wisły są uparci,
Przyjacielscy i otwarci!

Wanda co Niemca nie chciała
Długo ponoć panowała.
W nurtach wiślanych pływała
Latem ,gdy się w nich kąpała .

Duch jej krąży po Wawelu,
Widziało ją bardzo wielu.
Zamku wciąż stróżuje Wanda.
Co sto lat jest z Niemiec banda!



24 maja 2010

URWISY I ŻABY

Mały Stasiu ,urwis wielki
Wybrał się sam po cukierki.
Ze dwie dyszki ma w kieszeni
Zaraz w sklepie je zamieni.

Tak umyślał sobie w głowie
Lecz po drodze ,słyszy w rowie,
Coś się pluska .Kumpel z klasy
Głośne robi w nim hałasy.

Brodzi w wodzie po kolana,
Łapie żaby już od rana.
Nagania je do słoika,
Ciężko mu jest , każda dzika.

Nie przeraża to bobasa,
Utaplany jest do pasa.
Trzyma Marek słoik w dłoni
I zawzięcie żaby goni.

Jedną miał w słoiku prawie,
Ale bokiem czmychła  w trawie,
Drugą w ręce ,już ją ściska
Też uciekła ,taka śliska.

Przygląda się z góry Stachu.
Obeznany jest w tym fachu .
-Dawaj słoik z tamtej strony
Podpowiada zawiedzony

I podwija swe rękawy,
Taki z niego kumpel klawy.
Wskoczył szybko bez rozkazu
Sam chce złapać sześć od razu.

Wyrwał słoik już zastawia
-Ale cwana !-Wejść odmawia
-Nagoń je tu ,zastaw !-Nogą !
-Nie tak !-Tutaj !-Uciec mogą !

Bitwa w błocie nie na żarty,
Jeden drugi tak uparty.
Wystraszone skaczą żaby,
Między nimi dwa te draby.

-Pomysł taki jest chłopaki
-Trzeba koszyk byle jaki
-A najlepiej wiklinowy
-Kupił właśnie tata nowy .

Odezwał się Jasiu z brzegu
Był w pobliżu ,przyszedł w biegu,
W majtkach tylko ,cały goły.
-Skoczę szybko do stodoły.

Nie minęło dwie minuty
Ledwo zdążył ściągnąć buty
Zjazd na pupie z wielkim krzykiem,
Tak się spieszył Jaś z koszykiem.

Nie potrzeba większej frajdy,
Śmieją kumple się z ciamajdy.
Depczą chlapią z jednej strony
Z drugiej rów już zagrodzony.

Przystawili wiklinowy
Taty Jaśka koszyk nowy.
Wreszcie są w niewoli żaby,
Cieszą się ogromnie szkraby.

W tym zapale poświęceniu
Zapomnieli o jedzeniu,
Zapomnieli o obiedzie
Ach te żaby .Wszystkie w biedzie.

-Fajny jest dziś dzień wakacji
I nie koniec smyków akcji
Marek ,pierwszy był do grzechu,
Za brzuch złapał się ze śmiechu.

Przyszedł właśnie mu do głowy
Pomysł na te żaby nowy.
Wielkie ma fantazji wodze.
-Sklep spożywczy jest po drodze.

-To się właśnie dobrze składa.
Stach radośnie odpowiada.
W pędzie kosz we trzech tachają
I z pięćdziesiąt żab w nim mają .

Pani w sklepie przerażona.
Trójka brzdąców ubłocona
Stoją razem na wprost lady.
-Chcemy kupić czekolady.

Wyjął Stach z kieszeni kasę
Mokrych drobnych całą masę.
-Będzie tutaj ze dwie dychy,
I wybuchły  głośne chichy .

Ze stoickim Jaś spokojem
Był w westernie dziś kowbojem,
Brew na oku nie drży wcale
I na licu kamień stale.

Kopnął koszyk lewą nogą,
Żaby z kosza wyjść już mogą.
Patrzy trójka z swą przekorą
Żabki sklepu będą zmorą.

Nie czekały wcale płazy
I wylazły te okazy.
Skaczą w górę i na boki
Takie żabie  robią skoki.

-Proszę chłopcy czekolada.
Oni chórem -marmolada,
-Dzisiaj właśnie tak się składa
-Marmolada marmolada.

-Tu nie teatr nie przedszkole
-Ja was zaraz trzech wyszkolę,
-Swędzą was te brudne dupy?
-Brać mi szybko te zakupy!

-Cyrki w domu  !-tam możecie
-A nie w sklepie  ,rozumiecie.
Tak się pani ze złościła
Była przecież taka miła.

Wtem na ladzie żabka skacze.
-Ja wam tego nie wybaczę!
-Wy hultaje małe zbóje!
-Wszystkie flaki wam wypruje!

Łap za miotłę i przed ladę,
Zobaczyła -żab -paradę.
Opadły jej ręce obie.
Żaba ją po nodze skrobie.

W wielkim szale pełnym złości;
-Ja wam porachuje kości!
Krzyczy ,piszczy ,skomli ,ryczy
Gruby ciężki babsztyl byczy.

Chłopcy widzą nie przelewki,
Babsztyl w sklepie nadto krewki.
-Przebrała się chyba miarka,
Cicho gada Stach do Marka.

-Wina Jaśka to jest cała,
-Ta łachudra koszyk pchała!
-Twoja wina !-Jaś na Marka,
-Sami sobie łapcie !- narka!

-Lepiej jak nas tu nie będzie,
Szepnął Stach i zanim w pędzie.
Marek widzi co się dzieje
Też ze sklepu szybko wieje.

Schowali się za mur gruby
Nie chcą przecież swojej zguby.
Pani żaby łapie sama
Ponoć -łapała do rana.

Pamięć długa jest o sprawie,
Ze dwa lata będzie prawie.
Omijają sklep z daleka,
Dobrze wiedzą ,co ich czeka.

Lecz tą trójkę nic nie zraża.
Choć bolesna czasem gaża
Za te głupie ich wybryki
Cóż -we krwi to mają smyki .

Są to kumple z jednej klasy.
W swych wyczynach wielkie asy.
Sławni razem w całej szkole,
Acz książkowe wielkie mole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz